Zamieszczam unikatową rozmowę w formie wideo, odkrytą przez człowieka ukrywającego się pod pseudonimem BezChaosowania.
We wtorek 11 czerwca 2019 roku, odbyły się Drugie Poznańskie Konstelacje Literackie odbywające się w Bibliotece Uniwersyteckiej na ul. Ratajczaka w Poznaniu.
Pod koniec maja Jerzy Stachura Junior poinformował mnie, że czeka go w Warszawie operacja w szpitalu na ulicy Banacha i jak chcę to mogę go odwiedzić.
Książka Mateusza Nocka "Pociąg Wykolejeńców", to debiut prozatorski. Są to opowiadania o wędrowaniu. Jego bohater rozważa swój stosunek do świata i ludzi, których spotyka na swoim szlaku.
Fragment wydanej w 2019 roku książki Mateusza Nocka "Pociąg Wykolejeńców"
Autor: Mateusz Nocek
Tytuł: „Pociąg Wykolejeńców”
Rodzaj literatury: Opowiadania
Wydawca: Oficyna Wydawnicza RuthenicArt, 2019, Krosno
Data wydania: 8 czerwca 2019 roku
Format: 205x145 mm, oprawa miękka
Wydanie: Pierwsze
Nakład: -
Liczba stron: 172
ISBN: 978-83-952033-6-7
Grafika na okładce: Anna Maria Klecha
Zdjęcie okładki: -
Fragmenty książki do przeczytania:
„Pociąg Wykolejeńców” - fragment książki
Artykuły i recenzje:
„skądinąd” - przesłuchanie autora Mateusza Nocka - na stronie wydawnictwa i tam niewielki fragment o "Pociągu Wykolejeńców"
Miejsce gdzie można kupić książkę – na stronie wydawnictwa
„Pociąg Wykolejeńców" - debiut prozatorski Mateusza Nocka
W życiu nie należy bać się wyzwań. Na każdym kroku możemy mieć okazję do tego, aby coś zmienić – wystarczy odnaleźć w sobie ukryte pokłady odwagi.
Takiej waleczności nie brakuje Janie, głównej bohaterce książki Barbary Rejek. Chce ona odnaleźć swojego ojca w Bułgarii, bo – jak sama twierdzi – ,,nigdy, przenigdy w życiu nie uwierzy w miłość żadnego mężczyzny, jeśli najpierw nie poczuje jej od tego, przez którego znalazła się na tym świecie”.
Druga część opowieści "Peron W" to zbiór wycinków z dziennika, wierszy i innych fragmentów dopełniających całość. Tu świat fantastyczny miesza się z realistycznym, patos z humorem, a wrocławski klimat z włoską kuchnią. "Poczekalnia W" to opowieść mocno osadzona w klimacie Wrocławia. Historia niezwykle złożona, a przez to nieprzewidywalna. Wzbudza refleksje o życiu, motywuje do myślenia nad jego sensem i nad sensem tego, czego od zawsze szukamy.
Fragment książki Barbary Rejek „Poczekalnia W”, wydana w 2019 roku.
Rozdział 7
NOCNA PODRÓŻ PO SZYNACH
– Cóż ty tam czytasz? – zapytałem mych myśli.
– Nocna podróż pociągiem – pozwoliłem sobie na odpowiedź, choć nie byłem pewien, czy chciałem rozmawiać z pytającym.
– Ciągle do tego was ciągnie? – zapytałem mych myśli z lekką pogardą.
– Odczep się! – burknąłem. Masz miejsce siedzące, to korzystaj z uroków życia doczesnego, zdrzemnij się, o nas się nie martw.
– Dobra, dobra! Nic już nie powiem, wy tam i tak swoje zawsze wiecie, ale mam dosyć tułania się z wami po tym kraju w poszukiwaniu śladów wilków. Stary już jestem, spójrzcie na moje zmarszczki i schorowane nogi…. – zaczęło narzekanie moje ciało, ale przerwało, bo pani obok rozpoczęła głośną rozmowę przez komórkę. I nawet moje myśli w tym momencie nie potrafiły się skupić. Starucha ględziła głupoty niejasne:
– Mówię ci, że to była jego zmora, teraz to będzie twoja zmora. On potrzebuje twojej pomocy. Jak to, w nic się nie wplątałaś, to po prostu zmora była i już. Do kościoła idź i mu pomagaj, bo cię będzie nachodzić.
Chrząkam, wychodzę na korytarz. Patrzę przez okno mknącego pociągu.
– „Cóż to za pory roku niejasne?” – cytuję, bo rzeczywiście nie wiem, czy jest wiosna, czy jesień. Nie odmierzam czasu porami roku, świętuję Boże Narodzenie i Zmartwychwstanie Pańskie, kiedy mnie na to nadejdzie ochota. Świętuję także dzień mojego narodzenia, czyli dzień, w którym mi odebrano wszystko i zostałem goły i wesoły, jak to mówią. Nie wiem kto tak mówi, ale się mówi, że tak mówią. Nad moją głową już nie latają zmory, nic nie mam już, więc niczym się nie martwię. Swoje myśli i swoje ciało mam, ale dbam o nie tak średnio. Do lekarza poszedłem w zeszłym roku. Kazał zadbać o siebie, bo inaczej, powiedział, nie dociągnę do pięćdziesiątki. Nogi mi odmawiają posłuszeństwa, ponoć od palenia.
– Rzuć pan palenie, to krew zacznie panu i w nogach krążyć! – mądrość lekarska.
Jak rzucę palenie, to źle mi się będzie myślało. A przecież gwarancji bym nie dał, że te nogi to od kiepów, więc po co rozum psuć? Teraz też mogłem siedzieć wygodnie i słuchać babsztyla, ale przecież buzować zaczęło w głowie. Ja wiem, że ona tak głośno, bo przecież szuka pomocy, gdzie może, nawet w przedziale pociągowym, niech wszyscy na świecie wiedzą, jaka to największa bieda, ją, właśnie ją, wybrankę bogów, spotkała i że jej właśnie teraz wysłuchać trzeba i zaradzić, bo ona sama nie jest w stanie wziąć tego swojego wybrania we własne ręce i pokierować tym swoim niebytem w stronę jestestwa, dlatego skamle o pomoc wszem i wobec. Krzyknąć chciałem:
– Nie ma żadnej zmory, strachy na lachy! Czegóż ty się, idiotko, boisz? A pozwól tym swoim widziadłom dopaść cię, a przekonasz się, że strach to tylko strach i nic więcej. I zacznij w końcu żyć, a nie trząść się przed życiem! Jutro pani skona, mąż panią opuści za rok, przy wysiadaniu złamie pani nogę! Proszę, oto pani przyszłość, oto twoje widma. Za rok, w tej samej podróży będzie pani Boga wychwalać, że on ją w cholerę porzucił, że za nogę, to niezłe odszkodowanie dali, a trup, to trup, wszystko mu jedno.
– Wielkie, wielkie dzięki, że mam pociąg i więcej nic! Szyny wiozą mnie do Nieba, tam, gdzie nie drży nikt, że nie ma nic, tam, gdzie nagim się po łąkach lata, tam, gdzie nie ma zimy i lata, tam, gdzie słowem wszystko jest. Na początku było Słowo, czarnym słowem stworzyłem się, białym Słowem stworzył Bóg Adama! Me myśli w głowie turkocą, a wagon za wagon ciągnie koła pociągu z mozołem.
– Dokąd mnie tak ciągniesz?! – zmęczony staniem, krzyknąłem do własnych myśli, bo odfrunęły gdzieś w obłoki i widoki za oknem. – Posadź mnie na tyłku, odpoczynku się domagam! Poszedłem, usiadłem zmęczony podróżą. A baba trajkotała i trajkotała, gęba się jej nie zamykała. I bała się, i bała, coraz bardziej się bała, że bać się przestanie i pasażerowie nie będą jej żałować i współczuć jej nie będą. I bała się, i bała, i trajkotała, i trajkotała, a głowa mi pękała, i pękała. Znużony, zapadłem w sen błogi. I śniło mi się, że byłem Adamem i jabłko od Ewy dostałem i zjadłem je ze smakiem, bez strachu.
Barbara Rejek
Autor: Barbara Rejek
Tytuł: „Poczekalnia W”
Rodzaj literatury: Literatura obyczajowa
Wydawca: Wydawnictwo Psychoskok, 2019, Konin
Format: PDF, EPUB, MOBI
Data wydania: 4 stycznia 2019 roku
Wydanie: Pierwsze
Nakład: -
Liczba stron: 112
ISBN: 978-83-8119-448-8
Projekt okładki: Robert Rumak
Zdjęcie okładki: -
Fragmenty książki do przeczytania:
„Poczekalnia W” - fragment książki
Fragmenty książki do posłuchania:
Czyta Paweł Bińkowski z Teatru Nowego w Poznaniu
Recenzje i artykuły:
Wywiad-rzeka z Barbarą Rejek, autorką „Powodzianki”
Urodziny - z „Powodzianką” i „Poczekalnią W” – Urodzinowy album Barbary Rejek
Gdzie można kupić książkę:
Fragment poematu Mateusza Nocka „skądinąd” wydany w 2018 roku.
prolog
Zerwało się z łańcucha i wyszło się w przedpola
Na ziemie prawem obce jednakże bliskie równie
Nade wszystko przecież kroczyć jest zbawiennie
Pod chmurami lewym utartym podążać szlakiem
Albo fosą istną nieosiągalną ogniwom wszelkim
W pogoni za butami
Przy których miast sznurówek
Resztki łańcucha pozostały
Dźwięczne.
I
ucieczka
Szumi las, huczy las
a na ramieniu plecak.
Wieje wiatr, świszczy wiatr.
Tę drogę ze mną zwiedza.
Lasu szum, szelest traw.
Nie widać żadnych chat.
Hula wiatr, porywa piach.
Szaleje w polu kwiat
aż strach.
Lasu szum, łąki szmer.
Ziemia jest, niebo jest.
Do słońca idzie się
na pień, do drzew…
z drzew dojrzałe spadają owoce
a ja idę poboczem
nigdy nie narzekała ziemia
jak boi się ów cienia
cienia mojego, czarnego ducha
pół ze mnie, pół ze słońca zrodzonego
taka dobra kostucha, która idzie ze mną
w obecności światła słonecznego
a ja idę poboczem
śmiejąc się od ucha od ucha
z ziemi podnoszę dojrzałe owoce
do worka je zbieram i lata słucham
jabłka, gruszki, śliwki w sadzie
dla włóczęgi to nie kradzież
agresty, wiśnie i czereśnie
zamykają mi kieszenie
na sam wieczór jest za wcześnie
by się żegnać z cieniem
do koszuli jabłek, gruszek
no i trochę śliwek, twardych, ładnych
odkąd pamiętam takie jadłem
a miękkie były robaczywe
do foliowej reklamówki
nazbierałem garście jagód
wiśnie, czereśnie, agresty i borówki
maliny, porzeczki, poziomki
i do smaku
miąższ z pokrzywy, w którą wpadłem
zbliża się już słońca zachód
pod ostatnią łuną promienia
by w nocy nie dopuścić strachu
z ogniskiem siedzę bez swojego cienia
smażę kolby kukurydzy
to w ogień patrząc to w gwiazdy
od lasu żem kijki pożyczył
i wtem nimi wznoszę toasty
za nieświadome zamknięcie oczu
za czuwanie nade mną w tym czasie
za łoże miękkie gdzieś na uboczu
za poranne przyśpiewki ptasie
za rzekę tuż obok lasu
i sadu też nieopodal
że mogłem w niej pluskać zawczasu
nim wstała ze słońcem przyroda
noc przespałem pod brzózkami
telepało mną sumienie
wschód podniosły obłokami
nim słońce zgrzało ziemię
i co dalej i gdzie teraz?
gdzie można podziać lęk?
której strony drzwi otwierać?
jaki życia to jest dźwięk?
pewnie ona tęskni, ale
pewnie tęsknią wszyscy
zapragnąłem być najdalej
tam gdzie nikt nie błyszczy
tam gdzie człowiek jest człowiekiem
a filozofia życia u podstaw tkwi prostoty
gdzie nad jasno-świeżym brzegiem
zmywa się swej pracy poty
gdzie się marszczy czoło
z uśmiechem, bo wesoło
chociaż ból objawem znoju
bywa, człowiek z nim ma sojusz
a praca wre i nieraz pod zabawę
się umywa, choć dotkliwa potem
jak to w polu w żarze słońca
czasem trzeba kpić z gorąca
do zachodu trzymać nogi
by nie upaść przed zachodem
w kłosy rzewne a i złote
aż do końca
z uśmiechem na twarzy idę poboczem
i każdy jeden to pewny mój krok
z góry czasami sturlam się, stoczę
zwykle dla frajdy dobre jest to
za czwartą jestem już górą i rzeką
za ósmym lasem i szóstą doliną
sierpniowe promienie całego mnie pieką
pasuje tę podróż dalej przepłynąć
obgryzam jabłko sięgając wzrokiem
na pola dalekie, gdzie młócą sierpami
owocu tego nasycam się sokiem
błyszcząc w oddali białymi zębami
krzyczą w moją stronę zupełnie sami
i wołają: — wędrowcze z Bogiem!
ja odpowiadam trzepocąc ustami
pokój rodzinie Twojej i Tobie
do tańca śmierci Danse Macabre
zapraszają mnie w ten upał
nim rękawy podwinąłem
to do studni z wiadrem
po wodę żem się udał
i już tańczę pochylony
nad złocistym zbożem
patrzą na mnie dziewki, żony
w wiejskiej swej pokorze
wtem o zmroku, gdy leżałem
na rozległych siana stogach
czyjeś głosy posłyszałem
a ów zachód miałem w nogach
— też ja często tutaj marzę
rzekłszy starszym głosem obok
córka z ojcem gospodarzem
który wdzięczny jest za pomoc
— widzę, żeś porządny człowiek
i nie gonisz za pieniądzem
pot Ci nie zamyka powiek
i nie chylisz się przed słońcem
młody jesteś jak się patrzy
a i bliski sercu memu
no i ręce też masz Boże
dobrze to o Tobie świadczy
więc jeśli wolę masz ku temu
to się z moją córką ożeń
tylko jedna mi została do wydania
starszym trzem już wyprawiłem weselisko
tę najmłodszą to Ci daję bez wahania
jeśli chcesz to bierz, a ja dziękuję Ci za wszystko
kończąc odszedł człowiek stary
i zostawił nas tu samych
pełen nieprzeciętnej wiary
że my sobie radę damy
abyśmy sobie pogadali
byśmy lepiej się poznali
zakochali
jak na imię masz? — spytałem
Katarzyna — powiedziała
ja jej wszystko wyjaśniałem
ta się przy mnie rozbierała
założyłem jej z powrotem
tę sukienkę zwiewną
straciła na mnie swą ochotę
stojąc z miną gniewną
Moja Droga, stać się to nie może
zowie się niebieskim ptakiem przecież
i zanim poranne wstaną zorze
będę już gdzie indziej w świecie
za drugą doliną
i piątą górą
za trzecią chałupiną
i siódmą chmurą
dopowiadam do tych zwierzeń:
piękna dziewko, chciałbym Ciebie
lecz ja często jestem zwierzę
które boli tak, że nie wiem!
pewność mam, że zrozumiałaś ogół mego życia
odrzut mój i rezygnację z tak cennego daru
wszystko lepiej pojmiesz, gdy pozwolisz na źrenicach
zasiąść gwiazdom i pyłkowi tego czaru
światło księżyca przez oczy dopuścisz do serca
zobaczysz, co czuję, gdzie jestem, co robię
i jaka to dziwna jest poniewierka
zobaczysz to wszystko na sobie
zobaczysz te noce i głód mój poczujesz
ja wtedy wychodzę i czujnie poluję
zobaczysz tu tego, siedzącego nad rzeką
pod niebem stojącym jak stawy, mielizny
jak mieni się woda w świetle przejrzystym
to woła przyroda do nóg mych, by przyszły
znowu w inne dale
i dalej i dalej
koszmar za koszmarem
w nieznane, w nieznane!
pochyliłem głowę, a ona rzekła:
— dobrze już dobrze, chodźmy do domu
objęła dłonią szyję i w nadmiarze ciepła
szliśmy boso, jakby po kryjomu
z twarzy gospodarz znał już odpowiedź
napomknął tylko: — i cóż tu ja mogę?
pieniędzy też nie chcesz, mówię ja Tobie
weźże jedzenia na swą długą drogę…
wziąłem, co w darze i za wdzięczność swoją
wręczyli mi tej nocy ludzie poczciwi
wy będziecie spać, a ja jak młody kojot
przed czasem ucieknę godzinom myśliwym
idąc jasnym poboczem
witał będę świeżą rosę
przegryzę jakieś owoce
a potem się nią upiję
ze dwa razy się zatoczę
i tak włóczęga żyje!
czasem z rana walnie się pod drzewem
wolny jest i robi to za swoim pozwoleniem
słońce wstaje, ptaki budzą go swym śpiewem
w noc idzie w dali, ze swoim kumplem
cieniem…
tedy można ze spokojem odejść w las
wejść do rzeki upragnionej w świetle fal
rozpalić ogień pod milionem gwiazd
księżycową nocą zbierać siły w drugą dal
oto powstał ten, co targnął siebie na tułactwo głębi
własnej przede wszystkim a i życia a i śmierci
raz pomiędzy a czasami miłość wokół rozmaicie tętni
a czas na to obojętny nieubłaganie pędzi
oto wstałem ja spod sławnych białych drzewek
odkąd pamiętam ptaki zawsze budziły mnie śpiewem
otrzepałem kurtkę, spodnie, ruszając w melancholię
stoicką niepogodę, w której mogłem już iść swobodnie
chłodem dął rytmiczny wiatr
obłoki purpurowe zbierały się nade mną
horyzont mgłą zaszedł i dzień jakby zbladł
nastała burzliwa w istocie swej ciemność
pioruny biły rozjaśniając mi drogę
wtem przypomniała się ona i ciepły nasz dom
przed siebie iść muszę, zawrócić nie mogę
las szumiał mi zewsząd, tam rozległy mam kąt
wstąpiłem w szeleszczące liście drzew zroszonych
a ulewa narastała podkreślając poniewierkę
człowiek rzucił się w nieznane cały roztrzęsiony
tak i teraz przydałby się ktoś, kto złapałby za rękę
ani stąd ani zowąd nie przybędzie żadne wsparcie
trzeba zmierzyć się łaskawie z tą nieprzychylną burzą
wyjść i iść do przodu ryzykownie na rozdarcie
przez pioruny, co drastycznie oczy moje mrużą
i zmrużyły się ponownie, głos czyjś posłyszałem
a mówił jakby do mnie szturchając moje ramię:
— żyjesz pan, panie? wstaniesz pan, czy nie wstaniesz?
— wstanę, wstanę — odpowiadam dwakroć jasno z zapytaniem…, co się stało?
— grzmiało panie, grzmiało! a pan żeś burzę przeleżał całą
— jak to całą?
— a no całą…
idę ja z doliny
schodziłem ze wzgórza
patrzę, bez peleryny
idzie, gdy burza?
i gwałtownie upadł pan
pioruny szaleńczo biły
żem blisko był, a Bóg tak chciał
tom z powrotem do doliny
po jaką pomoc poszedł
taką prawdę panu głoszę
starszy to był człowiek
z kapeluszem na głowie
leżałem na posłaniu zrobionym ze słomy
a brodaty chłop siedział tuż naprzeciw
— skądże jesteś? — spytał zaciekawiony
— ze świata — powiadam, świata trochę zwiedzić
— niebezpieczno tak się włóczyć, mus uważać lepiej
— ja chce się życia uczyć i poznawać siebie
— kiedyś uczyłem ja w szkole, stare to dzieje
a teraz utrzymuję oborę i wcale źle nie jest
— a czegoście to uczyli i czemuż dalej nie uczycie?
— zamknęli — wyrzucili, a później inne wołało życie
— a to przykro mi najmocniej
— nie potrzeba, lecz dziękuję, odpocznij
— a przepraszam, gdzie pan wtedy stąpał?
— ach, proszę odpoczywać panie…?
— Ignacy
— tam gdzie kwiatów pełna łąka!
poleż jeszcze, potem wstaniesz
ja już muszę iść
ktoś o Ciebie tutaj zadba
— a czy raczy pan jeszcze przyjść?
— jak nie zjedzą mnie mokradła!
— dziękuję za… (z niepewnością jąłem) wszystko!
— dbaj chłopcze o swoją przyszłość!
starzec skłonił siwą głowę
i podążył w długą drogę
ja natomiast wstałem
z wędrówki się otrzepałem
i czekałem…
nic się nie działo
nie podchodził nikt
o nic nikt nie pytał
nie wiem, co się stało
nie miałem przecież zwid
nikt mnie już nie witał…
zachodzące słońce spod chmur ostatnie promienie chowało między wzgórza
ruszyłem z miejsca udeptanymi ścieżkami chodząc po wsi owej
nikt nie dostrzegł osoby mojej, jakby każdy skręconą nosił głowę
a dzień na siłę godzinę jasności swej wydłużał
wobec tego otworzyłem pierwszą lepszą stodołę
tam na stogu siana zmęczony łeb mi poległ
przez szparę w dachu w niebo zachmurzone
patrzyłem przez jeden wycieńczony moment
myślałem przez chwilę o tym gdzie zabrnąłem
aż wreszcie zmorzył mnie sen i spokojnie zasnąłem
Mateusz Nocek
Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.
Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury
TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.
ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY
Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.