Rozdział 19
Pusty gościniec
A mogło być zupełnie inaczej1. Pokolenie westmanów mogło się wydoskonalić, zamiast przemieniać się w yuppies. Pozbyć się wad, zachowując to, co sensowne. Wyjść z kontrkultury i ściślej zjednoczyć się, zamiast brnąć w nią jeszcze głębiej lub popadać w atomizację społeczną. Przywrócić kontrolę członkowską nad organizacjami turystycznymi. Odróżnić to, co jest w Bieszczadach wartościowe, od czyhających pułapek – i to, co wartościowe, rozwijać. Cenić pozytywy, których dopatrywano się w Ameryce - nawet, jeśli okazało się, że Stany Zjednoczone do tych wyobrażeń nie dorastają. Raj na Ziemi nie istnieje2 – ale czy to znaczy, że mamy się pozbyć dążenia do Dobra? Mogli wreszcie nauczyć się patrzeć na losy Łemków i Bojków nie przez pryzmat własnych przeżyć estetycznych, tylko racji moralnych i zdrowego rozsądku.
Mogły grupy rekonstrukcyjne rozwijać się ewolucyjnie, tworząc na wzór kowbojów grupy z coraz to innych obszarów i okresów, nie roniąc nic z tradycji kowbojskiej, a jedynie wzbogacając ją o nowe elementy. Mogły nie musieć przeżywać rewolucji ani podnosić się po klęsce, a dziś nie być osaczane przez komercję, grożącą kolejną katastrofą.
Niestety, tak się nie stało...
***
Wehikuł czasu – to byłby cud!
(„Dżem”)
„...I wiem, że coś jeszcze umarło tam (...). Marzenie naszych ludzi. Piękne marzenie... Krąg wspólnoty (...) rozprysł się na kawałki. Nie ma też środka. Święte drzewo umarło.”
(Czarny Łoś – za: Dee Brown „Pochowaj me serce w Wounded Knee”)
Z chlebakiem, plecakiem i przytroczonym doń namiotem, po górach, nizinach i wyżynach, po drogach kamienistych, piaszczystych i błotnistych, w różnych porach roku, dnia i nocy, wędruję tak po Polsce. Nie szukam żadnych nieziszczalnych marzeń, ani „szczęścia”, czyli stanu niekończącej się przyjemności. Szukam podobnych mnie wędrowców, resztek pokolenia westmanów, z jego zamiłowaniem do przygód i wiedzy, fachowym stosunkiem do turystyki i życzliwością dla ludzi, spotkanych na Szlaku. Szukam ludzi takich, jakich pamiętam z dzieciństwa, a jakich ostatnie przykłady widywałem jeszcze w liceum, w połowie lat dziewięćdziesiątych.
Niestety, szukam na próżno. Choć bowiem szlaki górskie i brzegi jezior wypełniają tłumy coraz większe, nie są to bynajmniej westmani. W karykaturalnych szczątkach środowisk post-westmańskich, które jeszcze istnieją, brak jest zainteresowań intelektualnych i fascynacji Przygodą. Nie widzi się braterstwa – raczej zamknięcie na innych i indywidualizm. Także i oni uciekają już nie od „cywilizacji”, lecz od innych ludzi – i czują się bardzo zawiedzeni, gdy w trakcie wędrówki spotkają kogoś innego. Widomy to przecież znak, że ucieczka się nie udała3.... Nawet więc, jeśli mówią jeszcze „Cześć!”, myślą w rzeczywistości: „Bodajbyś przepadł!”. Gatunek turysty „przedkładającego cele poznawcze ponad inne” wyginął wraz z klęską pokolenia westmanów doszczętnie, niczym tur z Puszczy Jaktorowskiej. Można starać się go odradzać – tylko komu na tym dziś zależy? Jeśli było w tym coś dobrego, Niewidzialna Ręka Rynku odrodzi go sama. Jeśli nie odrodzi – widać był komunistyczny...
Co krok napotyka się za to w każdym ciekawszym i lepiej znanym miejscu tłumy konsumujących drobnomieszczan, spędzonych przez przemysł turystyczny i wszędobylską reklamę. Gdzie nie ma masowej turystyki – wyrastają domki letniskowe i wille oraz tablice: „TEREN PRYWATNY! WSTĘP WZBRONIONY!”. „Ludzi coraz więcej, człowieka coraz mniej”...
Rafał Ziemkiewicz pisał w cytowanym wcześniej artykule o ludziach „wypadniętych z czasu”. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że jestem jakby ostatnim wojownikiem z wybitego do nogi plemienia, chodzącym po świecie, który był niegdyś jego, ale w którym nikt już nawet nie jest w stanie zrozumieć jego języka.
Czasem zdaje mnie się, że oto właśnie odnalazłem klimat pokolenia westmanów, jak choćby dwa lata temu na „Stachuriadzie” w Grochowicach, lub w bacówce pod Małą Rawką w Bieszczadach. Niestety, po bliższym przyjrzeniu się czar pryska jak bańka mydlana, zostawiając poczucie zawodu i nienasycenia.
Warszawa, grudzień 2010
1 R. 1989 nie przyniósł Polsce żadnej wolności (ani tym bardziej raju na Ziemi) – otworzył tylko możliwość legalnej walki o nią.
2 Tj. nawet nasz wspaniały bieszczadzki Dziki Zachód nie był rajem, choć był niewątpliwie czymś cudownym. Czy gdyby był rajem, mogłyby w nim istnieć negatywne zjawiska, o których pisałem w tej książce?
3 Ba, im nieraz nawet trudno jest wytrzymać dłużej we własnym gronie – ale czego można się spodziewać po ludziach, wychowanym w duchu indywidualistycznej, aspołecznej „wolności”?