Krzysztof Wiśniewski

Krzysztof Wiśniewski

Recenzja wewnętrzna powieści „Wrzaskliwość” Mateusza Nocka wydanej w 2020 roku.

W połowie XX wieku teoretycy literaccy na czele z Derridą zapowiedzieli definitywny zmierzch powieści, jako utworów fabularnych, wyróżniających się jasną akcją, będącą od początku do końca fikcją, zrodzoną z wyobraźni autora. W miejsce tradycyjnej książki proponując literaturę faktu, pamiętniki, reportaże, opowieści dygresyjne. Stara forma przeżyła się i tylko łącząc różne gatunki, często odległe od siebie można stworzyć coś nowego i oryginalnego. Zapanowała moda na szczerość i świeżość spojrzenia, czego wyrazem w polskiej prozie mogła być choćby innowacyjna twórczość Ryszarda Kapuścińskiego, Edwarda Stachury czy Jana Rybowicza. Pisarz wyruszał w świat i na bieżąco dokumentował swoje położenie, pisał i pozwalał czytelnikowi śledzić swoje losy, a jednocześnie dawał wrażenie szczerości i pełnej spójności z czytelnikiem. Podczas, gdy odbiorca w pełni utożsamiał się z bohaterem i wchodził jakby w jego głowę, autor też niejednokrotnie przemycał, jakby niechcący podrzucał swoje spostrzeżenia, poglądy, obserwacje.

Do takiej współczesnej, awangardowej i innowacyjnej powieści należy też z pewnością zaliczyć „Wrzaskliwość” Mateusza Nocka. Pochodzący z Jasła młody autor debiutujący przed zaledwie sześcioma laty, jest już dziś uznanym w Polsce poetą, autorem opowiadań i kompozytorem piosenki autorskiej i poezji śpiewanej. Miałem to szczęście poznać go osobiście i śledzić drogi jego artystycznego rozwoju i trudno mi tutaj nie być pod wrażeniem wielkiego talentu i determinacji tego człowieka – artysty, bo Nocek w pełni na to miano zasługuje. Były wiersze, były piosenki, ballady, bardzo udany tom opowiadań pt. „Pociąg wykolejeńców”, a teraz dostajemy do ręki pierwszą powieść Mateusza i jest to bez wątpienia utwór, który zasługuje na bliższe poznanie.

Wprowadzając nas w akcję „Wrzaskliwości”, pisarz zaczyna od razu z grubej rury, jakby w myśl hasła Hitchcocka „najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie już tylko wzrasta”. Głównego bohatera poznajemy przez wspomnienie młodzieńczej fascynacji katechetką i przez jego erotyczne żądze, których realizację będziemy odnajdywać aż do końca dzieła. Dorosły już Franciszek Łut zamieszkuje z prostytutką, jednocześnie jest muzykiem, który szuka spełnienia artystycznego umilając czas swą grą na gitarze gościom agencji towarzyskiej. To trochę połączenie postaci Don Juana, z Jankiem Praderą, romantycznego kochanka z zasadami. Choć cieszy się wielkim powodzeniem u kobiet, nie korzysta z łatwej miłości, stara się panować nad własnymi popędami, rozumie ich zgubne konsekwencje. Zasady, które posiada i o których mówi, sprawiają, że Franciszka można polubić, poczuć z nim silny związek emocjonalny, i tu, gdy już go właśnie niemalże lubimy za styl i poglądy, autor wprowadza coś, co określa nam jako tytułową wrzaskliwość. Trudno podać krótką definicję tego pojęcia, może go głos wewnętrzny, który wyczulony na fałsz świata i obłudę ludzi, nie pozwala naszemu bohaterowi nigdzie zagrzać miejsca, zaznać spokoju ducha. „Najlepszym kluczem do domu jest wędrowny ptaków klucz” pisał inny z wielkich – przywoływany już tu Edward Stachura, i tak jak i Sted, nasz bohater opuszcza „gościnny kurwidołek” i wyrusza w Polskę, by odnaleźć siebie i pozbierać myśli, które tłuką się w jego głowie. Znajdujemy go w rodzinnym domu, znajdujemy w magazynie, gdzie pomaga nosić paczki, wreszcie, jako dziennikarza o ksywie Franca - wysłannika do zadań specjalnych znanego tabloidu, poznajemy go jako namiętnego kochanka, ceniącego zwłaszcza wdzięki starszych od niego kobiet, i przez cały czas, gdy śledzimy jego dość zagmatwane perypetie, myślimy, że to opowieść o nas samych – o zagubieniu we współczesnym świecie, w którym jednostka wrażliwa nie umie się odnaleźć, w którym uspokojenie szaleństwa i szczęśliwa przystań jest tylko imaginacją, fatamorganą, która rozwiewa się jak dym.

Łatwo byłoby powiedzieć, że nasz bohater miota się po świecie, nie wiedząc czego chce, problem w tym, że on wie czego chce, ale niemożliwe jest w XXI wieku to osiągnąć: zgoda z samym sobą, szczere i odwzajemnione uczucie, wolność artystycznej wypowiedzi i otwartość innych ludzi – stawia on światu bardzo wygórowane wymagania. Mamy więc Franciszka Łuta, bohatera idealistę, współczesnego romantyka, trochę może na wzór Mickiewicza, pragnącego atencji i uznania, ale i dającego z siebie dla świata wszystko to, co ma najcenniejszego – całą swoją duszę. Z takim bohaterem można się identyfikować, można też go pokochać, nawet wtedy, gdy robi ewidentnie głupstwa. Myślę, że w polskiej literaturze dawno nie było tak złożonej, pięknej i oryginalnej postaci.

W dziele poza treścią ogromną rolę odgrywają partie dygresyjne autora, w których możemy rozpoznać samego Nocka i jego poglądy na świat, sztukę i poezję, czy też uczucia międzyludzkie. Choć narrator nie stroni od aluzji literackich, jego wiedza nie wynika tu raczej z książek, ale jest podparta autentycznym doświadczeniem życiowym, zmaganiem się z biedą, chwytaniem przygodnych prac i rozmowami z wieloma ludźmi. Podróże kształcą, rozmowy i poznawanie innych historii daje rozległą wiedzę, praca fizyczna uczy pokory. Stąd więc nie jest to „orchidea intelektualna”, jak określiłby Andrzej Bobkowski – człowiek wychowany w cieplarnianych warunkach i w zaciszu bibliotek, ale intelektualista-twardziel, a jego wiedza to doświadczenie, jakie daje surowe życie. Tym artysta dzieli się z nami, a my, czytelnicy, chcemy go słuchać. Czasami trochę mam problemy z oddzieleniem bohatera od narratora, tak jakby Franek Łut stanowił alter ego Mateusza Nocka, rozpoznaję podobieństwo w poglądach obu tych postaci, ale w niczym nie przeszkadza mi to w odbiorze, tym bardziej – szacunek tu dla Nocka za styl i autentyczność. Tu ważne jest też zakończenie „Wrzaskliwości” - końcowa decyzja podjęta przez Łuta dookreśla jego charakter, sprawia, że staje się on dla nas jeszcze bardziej człowiekiem z krwi i kości, może niedzisiejszym, ale - to tylko zaleta.

Podsumowując: mamy tu powieść awangardową, dygresyjną, z ciekawym bohaterem, z którym można się utożsamić, mamy tu literaturę drogi, bo bohater jest w ciągłym ruchu, a wszystko podane lekkim stylem, bez językowego tabu, piórem wyrobionym, literackim. Mamy mądrość, którą zesłało doświadczenie – a to wszystko razem połączone daje książkę, której aż strach nie wydać. Jestem przekonany, że „Wrzaskliwość” spotka się z bardzo przychylnym odbiorem i przysporzy autorowi liczne grono wielbicieli, a wydawcy sukces wydawniczy.

 

Piotr Durak,

pisarz, poeta, dziennikarz,

Zasłużony dla kultury polskiej

„Wrzaskliwość” - fragment powieści Mateusza Nocka wydanej w 2020 roku.

Leżała taka naga na ukos łóżka i czytała książkę. Gitarę, w ciężkim futerale, postawiłem obok nocnej lampki. Pocałowałem ją w lśniący od uderzających z niej strumieni światła pośladek. Zdjąłem spodnie i rzuciłem na krzesło. Wyzwoliłem się z przepoconej koszulki i w samych majtkach i skarpetkach, trzymając koszulkę w ręku, udałem się pod prysznic. Wypucowałem ciało i trzymane w garści ubrania od razu rozłożyłem na kaloryferze, by jak najszybciej przeschły.
     Inga była rzeźbiarką i prostytutką. Miała zestaw podstawowych narzędzi ceramicznych: skrobaki, zestaw hebli, pełno klocków z drewna lipowego o wymiarach trzydzieści trzy na sześć i pół centymetra, dłuta, gips, noże, osełki i całą resztę ciekawych, sprawiających frajdę akcesoriów.
     Co do prostytucji, lubiła to. Miała zresztą wybór. Mogła iść do „normalnej” pracy. Nie chciała. Wolała się gzić za niemałe pieniądze. Wielokrotnie próbowałem, starałem się jak mogłem wybić jej to z głowy. Jednak ona naprawdę to lubiła, chciała. Moje argumenty nie miały tu nic do rzeczy. Jeżeli ktoś w niepewności coś czyni, ma wątpliwości, a robi źle, jeśli istnieje w nim (tu nawet nie chodzi o szczyptę dobra) domieszka bodźców, z których mogłyby wykluć się oddziały silnej woli, by zaprzestać, by walczyć z pokusą, z jakąkolwiek chęcią powrotu do tego, jak wielu twierdzi, haniebnego zawodu; wówczas można próbować, wałkować, tłumaczyć, argumentować. Ale inaczej? Skoro wszystkimi swoimi komórkami ona jest za. A myśl o zaprzestaniu to u niej, porównując, jakbyś miał zaprzestać pić wodę. Może gdyby sam Jezus Chrystus zstąpił przed nią i nagadał jej co nieco, może wtedy. Ale skąd! Przecież dzisiaj nie jeden
wie lepiej od Zbawiciela! Ludzie, szczególnie młodzi, są bardzo roszczeniowi. Gdyby Dżizys zstąpił przed nią, to za sam widok zstąpienia wyśmiałaby go szeroko. A na jego argumenty zastosowałaby nie tam żadne szatańskie odloty, ale zwykłą bezczelność. Wyobrażam to sobie tak: zstępuje Chrystus. Na suficie pojawia się znikąd światło i trach! Stoi już na podłodze. A ona śmieje
się z niego, jakby była najarana. Pan mówi do niej:
     – Witaj moja córko.
     – Cześć. Ale miałeś klawe zejście! Ale słabe! Znam takich, którzy wymyśliliby to lepiej.
     – Przyszedłem cię zbawić. Albowiem to, co czynisz, nie podoba się memu Ojcu i mnie. Pójdź za mną i przestań czynić to, co czynisz, biorąc za to godną zapłatę.
     – Ale ja nie chcę być zbawiona. I nic mnie to nie obchodzi, że się to nie podoba, czy twemu ojcu, czy matce. Ja to lubię.
     – Nie masz do mnie żadnego szacunku, czy wiesz, kim jestem?
     – Jezus Chrystus, Pomazaniec.
     – I co? Dla ciebie dwa tysiące lat temu dogorywałem na krzyżu, a ty teraz pozwalasz diabłom oddawać po kawałku części duszy twojej, którą Ojciec mój dla ciała twego, którym szastasz, stworzył?
     – A weź… Ja to kocham robić. Uwielbiam tę przyjemność nad życie!
     – Ale pójdziesz do piekła! Nie rozumiesz tego? Przecież ja ci to mówię! Ono jest!
     – No to co? To pójdę i już, i chuj! Będzie super! Właśnie, fajnie!
     No i Jezus Chrystus, marszcząc czoło, odwraca się żywo na jej oczach i znika, wsiąkając w sufit. Tak to widzę, gdy o tym myślę.
     Wszystko dziś to jest po prostu machnięcie ręką, ale jakoś to będzie, zobojętniałość praktycznie na wszystko. Byle by z dnia na dzień żyć i dogadzać sobie. Codziennie! Alkoholem, papierosem, seksem, sprawianiem komuś przykrości, łechtaniem własnego ego, luksus. Dramat, kurwa! Tragedia! Bóg nie powinien czekać, skoro coś mu się nie podoba. Uważam, że powinien zadziałać, wkroczyć nawet niezauważenie! Incognito! Chyba że uważa, i to najbardziej słuszne przemyślenie, że ludzkość sama się wykończy. On po prostu siedzi i czeka. Dla niego naszych tysiąc lat to może taki rok? Nie wiadomo. Później, gdy świat będzie już doszczętnie zniszczony, on to wszystko zatrzyma. Bo może, prawda? Może. Więc zatrzyma. Wszystko stanie: i czas, i lecący jeszcze ptak ostatni. I aniołowie z jego rozkazu zbiorą tych, którzy rozpieprzyli to, co stworzył, i gdy będą tak stali przed jego obliczem, huknie:
     – Widzicie?! Spójrzcie, kurwa wasza mać, coście narobili! Wytłukliście mi wszystkie ptaki! Jeden biedny się ostał. I co ja mam z nim zrobić, hę? Nic tylko teraz wziąć Słońce jako patelnię, usmażyć na niej wszystkie planety, posypać gwiazdami i zjeść. I siebie też unicestwić, bo co zrobię? Sequel? Powstanie wszechświata 2? Nudne. Pokazaliście mi już wszystko. Nie wiem, czy ktokolwiek po was mógłby mnie czymś zadziwić. Wasze bestialstwo i otwartość na zła przyjmowanie, na dobra ślepotę! Na zatracanie się w tym, co dałem wam tam, a w co nie wierzycie, mógłbym wam dać tutaj…
     I Bóg Ojciec załamie ręce. Odetchnie, wstanie i pójdzie zrobić to, co w zastanowieniu zapowiedział. Pójdzie zrobić sobie planetcznicę.
     Przestałem od któregoś tam razu w ogóle na ten temat z nią rozmawiać. Mieszkaliśmy podwójnie. Małe gniazdko uwiliśmy sobie na obrzeżach miasta, zaś tutaj dach nad głową, i to nie byle jaki, przydawał się także, bo centrum. Mogłem tutaj spać tylko wtedy, kiedy po prostu pokój był wolny od klientów, których przyjmowała Inga. Rzadko bowiem przyjmowała ich właśnie tu. Pokoi było wiele, jak podobno w niebie, a ten, dopóki była zatrudniona w agencji, dopóty mógł stanowić dla niej dom. Jaka moja w tym uciecha? Miałem występy w tej agencji zwanej oficjalnie Saladerą. Nieoficjalnie, to nie wiem, burdel chyba. Najprościej. Więc i ja mogłem nocować tu, kiedy mi się żywnie podobało i z jakąkolwiek mi się zachciało, tak miałem w umowie.
     Któregoś tam dnia ogłosiłem się w OLX-ie, że gram i śpiewam i wystąpić mogę gdziekolwiek. Po tygodniu od wstawienia informacji napisał do mnie jakiś facet, podając na siebie namiary. Okazało się, że był to szef Ingi. Jak wpadłem tam, tak zostałem. Tym bardziej że wszystko działo się w Saladerze. Tam Ingę poznałem i miałem wrażenie, że z czasem wszystko zaczyna kręcić się wokół tego miejsca.

     Tramwaj. Wrocław nocą. Tu nie trzeba tego podkreślać, wywyższać, osładzać. Znaczenie i brzmienie tak zestawionych właśnie tychże słów wymowne jest, Wrocław romantyczny. Dziś na dniówkę poszedłem z gitarą. I teraz z nią jadę. Dopytywali się „koledzy”, po co mi ta gitara? Czy im będę grał? Jak to zwykle ja, na głupie pytania odpowiadam sztucznym uśmiechem, wyglądającym na prawdziwy. Tak potrafię. Gitarę zostawiłem w biurze. Wszystko z nią w porządku, stała tam, gdzie ją postawiłem. Wysiadłem w centrum i poszedłem do Saladery.

     Na początku września tego roku ukazał się najnowszy tomik poezji Jerzego Stachury Juniora „Ślepy justunek”, któremu po raz kolejny mamy przyjemność patronować jako strona. Basia Rejek skreśliła na jego temat kilka zdań i wybrała kilka ciekawych wierszy.

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***

W moich planach na przyszłość

nie ma śmierci -

jest ostatni obraz

ostatni wiersz

jakaś piosenka na pożegnanie

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

„Dla siebie”

 

Nie mam pomysłu

na świąteczny prezent dla siebie

przecież niczego mi nie brakuje

nawet gwiazdy z nieba

 

Więc może jeszcze jeden wiersz

obraz piosenka

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***

Białe żagle

jak szpitalne wiersze

 

Bo jaki poeta

nie żeglował nocą

po korytarzach

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***

Moje wiersze
nie trafiły pod strzechy

Ale obrazy na pałace


***

Maluję obraz na zimę -

żadne arcydzieło

Ale marzną mi ręce

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***

Niebezpiecznie walczę ze sobą -

ścigam myśli

jak niedobitki życia

 

Jeszcze bronią mnie wiersze

choć i one liżą rany

celnie zadane

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***


Codziennie wiersz

ale nie każdy chcę zapisać

i nie każdym

przełamać się ze światem

 

A jeszcze inne

chowam do słoika

po musztardzie

Wiersz z tomiku Jerzego Stachury „Ślepy justunek” (2020)

Jerzy Stachura

***

Uskrzydliła mnie chwila wiersza

w galaktyki słowa

i nieskończoność myśli

Nim z chmur ołowianych

przyjdzie mi wytapiać

ślepy justunek

Strona 11 z 33

       Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.

     Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury

     TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.

 ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY

     Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na  FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.