Kto nas jak listy w świat rozesłał
I docelowy adres zatarł
Wędrówki nie możemy przerwać
Nim nie znajdziemy adresata
Marek Andrzejewski
„Jak listy”[i]
Pragnę spojrzeć na najnowszy tomik Jerzego Stachury „List bez znaczka” na dwa sposoby. Pierwszy będzie bardzo subiektywny, odnoszący się do bardzo osobistych przeżyć związanych z tą twórczością i książką samą w sobie. Drugie będzie „niegrzecznym” wejściem w buty poety z dużym doświadczeniem życiowym i artystycznym, a tym samym, w miarę obiektywną próbą spojrzenia i odczytania tego, co chciał nam przekazać.
Warto - a nawet trzeba - zaznaczyć, że tomik Jerzego Stachury Juniora wędrował do mnie od 4 lutego, czyli równo dwa miesiące. Dlaczego tak długo? Jak przyznaje sam poeta w pierwszym wierszu z tego tomiku: „Rzucałem wiersze na wiatr”. Skoro pierwotnie wysłał do mnie kilka egzemplarzy i do mnie nie dotarły, to oznacza - prawdopodobnie - że żyją własnym życiem. Parafrazując Marka Andrzejewskiego „nie znalazły swojego adresata”. Śmiem nawet wierzyć, iż znajdą go we właściwym czasie, ale będą to właściwe osoby, które czekają na takie, a nie inne słowa wyrażone w formie poezji. Będą to dla nich wiersze prawdziwie przeżyte. Skoro się urodziły w głowie poety i zostały przez niego ukształtowane, to teraz rzucone na wiatr, mają prawo do wolności, oraz zadecydowania do kogo trafią. Na szczęście, przy drugiej przesyłce, „List bez znaczka” Jerzego Stachury do mnie dotarł.
Zważywszy na fakt, że moja praca pozwala mi na czytanie w międzyczasie różnych publikacji, postanowiłem w tym czasie zapoznać się z najnowszą książką poety. Kiedy tylko rozpocząłem zgłębiać słowo po słowie, nagle poczułem, że nie jest to dobre miejsce dla poezji. Pomieszczenie, w którym pracuję, jest niczym więzienie, czymś narzuconym z zewnątrz, co nie daje pełnej swobody odbioru tak prawdziwej treści. Ona potrzebuje powietrza, więc automatycznie ubrałem się i „porzuciłem pracę” na czas czytania. Kiedy zamknąłem za sobą świat realny, a otworzyłem ten poetycki, nagle stanąłem jak wryty, gdyż ujrzałem przecudnie rozkwitniętą magnolię.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że rośnie samotnie, ogrodzona z jednej strony siatką, z drugiej kratami, i z pozostałych dwóch falistą blachą. Od razu skojarzył mi się ten obraz z teledyskiem do piosenki Marka Andrzejewskiego „Jak listy”, w którym piękny młody mężczyzna siedzi samotnie za kratami własnego umysłu, lub więzienia, w którym ktoś go umieścił. Zestawiając te dwa obrazy ze sobą, mamy przed oczami tę samą sytuację. Mimo to, że roślina i człowiek – uwięzione żywe istoty – są „pozbawione życia”, to nadal walczą i rozkwitają. Kiedy szedłem na drugą stronę ulicy do dzikiego sadu, gdzie rodziły się drzewa do życia, zrodziły się we mnie dwa pytania. Skąd we mnie tyle empatii do wierszy, by poszukać lepszej przestrzeni do ich odbioru? Czy to przypadek, że zestawiły się w mojej głowie te dwa obrazy, uwięzionej rośliny i człowieka? Nie potrafiłem na tę chwilę znaleźć odpowiedzi. Poezja porwała mnie całkowicie i bez reszty. Wpadłem na pomysł, by każdy wiersz, który w szczególności zapisze się w mojej pamięci, uwiecznić aparatem. W taki sposób, że rozkwitającą gałązkę drzewa na tle danego tekstu uwiecznię fotografią. Rzuciło mi się w oczy, w powrotnej drodze to, że po lewej i prawej stronie ścieżki rozkwitły kwiaty, a z ziemi - pomimo corocznego przycinania - wzbiły się ku niebu jak pastorały paproci, przeróżne rośliny. Cud niezwykłej przyrody, pokazujący siłę przetrwania. Nawet ten obraz nabrał dla mnie znaczenia.
W mojej głowie zaczęła rodzić się treść recenzji i do tego stopnia byłem nią zaabsorbowany, że kiedy wracałem do miejsca pracy, to zupełnie nie wiedziałem gdzie podziałem klucze od pomieszczenia, w którym zawsze przebywam. Trochę później, jadąc windą i będąc na trzecim piętrze, wciskałem cały czas trójkę, że drzwi cały czas się otwierały. Irytowało mnie to, bo nie mogłem skupić się na tym, co układało się w mojej głowie. Najlepszy był w tej sytuacji fakt, że gdy mogłem się skupić tylko na myślach twórczych, czułem się niesamowicie wolny, a wszystko, co znajdowało się dookoła, przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nieraz miałem okazję spotkać kogoś w autobusie czy tramwaju, czytającego książkę i zapominającego wysiąść w odpowiednim czasie. Innym takim przykładem może być ktoś jedzący zupę w czasie czytania zajmującej książki, która jest tak ciekawa, że musi wykonywać te dwie czynności jednocześnie, ale do tego stopnia pochłania go książka, iż jego łyżka wisi w powietrzu przez pięć minut, a on czyta z otwartymi ustami, zachwycony tym, co przeżywa. Przejdźmy zatem do treści samej książki.
W sumie, tytułem samego eseju, mógłbym zakończyć swoje rozważania nad twórczością tekstów Jerzego Stachury, który zawiera tak naprawdę kwintesencję tego, czym jest poezja, z jego najnowszego tomiku „List bez znaczka”. W jego twórczości warte jest nie tylko to, co jest napisane wprost i co jest istotne, ale również wszystko, co mądrze ukryte zostało między słowami.
Jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, że istotną częścią książki jest jego motto: „W wierszach szukałem obrazów/w obrazach poezji/i tak mi zeszło na szukaniu”. Tak więc, czego szukał i co znalazł Jerzy Stachura? Czuję, że jest to pewnego rodzaju prowokacja ze strony autora, ale i też pewna podpowiedź, w tym specyficznym „poetyckim liście”, do nas, czytelników? Spróbuję zatem ją odkryć.
Tak więc, jak pisze poeta: „Rzucałem swoje wiersze na wiatr”, ale nie tak, jak się rzuca słowa, gdy nie spełni się danej komuś obietnicy. Nie są to też prochy zmarłego, spalone i rozrzucone na szczycie góry, gdzieś nad morzem. A tym bardziej nie jest to proch wierszy, rzucony na wiatr. Poeta pisze:
***
Rzucałem wiersze na wiatr
nie kosmiczny
ale ten
co na Grabówku
pędzi źdźbła trawy
i piach
Gdybyśmy mieli do czynienia z kimś, kto umiera i żegna się z tym światem, czytalibyśmy zupełnie inne słowa. Pierwsze słowo: „Rzucałem”, czasownik w czasie przeszłym, oznacza siłę. Ma ją raczej tylko osoba, która żyje. Odchodzącemu z tego świata raczej brakowałoby energii do czegokolwiek, byłby zrezygnowany i odpuszczał sobie wszelkie działania, które by mogły sugerować jakąkolwiek walkę o przetrwanie, czy też mierzenie się z trudami życia. Dodatkowo poeta jest świadomy, gdzie i w jakim kierunku, celu, rzuca swoje wiersze na wiatr. Uświadamia nas, że nie jest globalistą i kimś, kto podbija kosmos. Twardo stąpa po ziemi. Wie dokładnie jaki musi być ten wiatr, aby jego treści dotarły do właściwych adresatów. Ktoś, kto będzie szedł pod wiatr, z pewnością na nie trafi. Dlatego rozpoczyna swój tomik takim, a nie innym wierszem, z pełną świadomością i siłą. Potwierdza to wszystko w drugim wierszu: „Jeśli opowiem ci Grabówek/ to opowiem cały świat”, tak jakby chciał napisać słowami Stanisława Lema: „Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi.[ii]”. Właśnie tak jest. Chcemy zdobywać kosmos, a nie potrafimy ogarnąć Ziemi. Bywa, że nawet i samych siebie.
Wyrywając wersy z kolejnych dziesięciu wierszy, które są swoistym podsumowaniem poetyckiego życia na Grabówku, możemy odczytać skierowany do nas bardzo ciekawy komunikat. Rozpoczyna się on tęsknotą, wyrażoną smutnym faktem: „Już nie ma poetów/ na nocnych spotkaniach/ w bramie u Kwaśniaka”. W kolejnych dwóch pisze tak, jakby chciał każdemu z nas wytknąć to, że: „Nie znałeś poetów z Grabówka/ nie słyszałeś ich wierszy/ wystanych po bramach”, „Nie znałeś poetek z Grabówka/ nie słyszałeś ich wierszy/ rzucanych na bruk”. Od razu rzuca się w oczy fakt, że nie pisze tutaj o Cyprianie Kamilu Norwidzie, wielkim, znanym poecie. Jednak jak uświadomimy sobie, to jak biednie on umarł, i że w jego najbardziej znanym tekście „Fortepian Chopina”, czytamy podobne słowa o idealnym instrumencie Fryderyka Chopina, z prawdziwego zdarzenia[iii]: „Ideał-sięgnął bruku--”[iv].
Ten poetycki komunikat Jerzego Stachury wydaje się być oczywisty i mówiący wprost, że wszyscy jesteśmy równi, jako ludzie, a co za tym idzie, każdy poeta jest ważny, mający jednocześnie wiele cennych prawd w swojej twórczości do przekazania. Sam też osobiście Jerzy Stachura pisze: „Podmiejski ze mnie poeta”, kończąc ironiczną prawdą: „Podmiejscy poeci/ nie idą do miasta/ po literackie nagrody/ Ale odchodzą w niepamięć/ w zasłużone ulice”. Sam czuje się jak bezdomny kot, kiedy szuka, gdzie: „ogrzać choćby ręce/ Potem dalej zbierać wiersze” (jak butelki) „nim przysypie je śnieg”. W kolejnym jak oskarżony: „To na mnie skarży się policja(…) I że gdzieś zginęły/ wszystkie wiersze z chodnika/ to też moja sprawka”. Potrafi też bawić się całą sytuacją: „ A wiersz bawi się ze mną/ w ciepło zimno gorąco”. Kiedy: „Na Grabówku (…) / umierają ostatnie wiersze”, on pozostaje dumny pisząc: „To wielki zaszczyt/ być z nimi/ do końca”. Odcina się zupełnie od tak zwanego „wyścigu szczurów” po nagrody. Nie boi się pisać prawdy, czasami nawet brutalnej. Drwi z wielkich nagród: „Już czas, nominować siebie, do Nagrody Literackiej Grabówka (…) Potem stanąć w bramie/ i poczekać na werdykt”. Na zakończenie spogląda mówiąc do siebie: „gdzie mogłem żyć inaczej” oznajmiając jakby całemu światu, z siłą i z dumą: „Odchodzę/ podparty kawałkiem Grabówka”. Nawet jeśli przyjdzie mu odejść w rzeczywistości kończąc życie, to czyni to po męsku. Zna wartość swojego życia i ludzi, których poznał. Zdecydowanie czuje się wolny, nie chcąc podlegać żadnym trendom twórczym na skale globalną.
W kolejnej części tomiku pisze o trudach pisania, poszukiwaniu prawdy i wolności w obliczu wojny. Kiedy pisze: „Świat mnie zmusza/ zbroić wiersze po zęby”, on chce pozostać wolny i czuć emocje w kolejnych wierszach, gdzie wspomina dzieciństwo, dorastanie i lekcje życia na ulicy. Pozostając cały czas w nadziei, pisze:
***
Dobrze odłożyć wiersz
na trudny czas -
na pustkę i zwątpienie
A może tylko
no pożegnanie
Wciąż pozostaje w tej samej sile, którą miał na początku, ale na wszelki wypadek jest gotowy odejść, pozostawiając swoje wiersze na pożegnanie. Tak jakby śmierć chciał zrobić w konia. Jest w tym wszystkim oszczędny w słowach. Haiku, wyćwiczone w przedostatnim tomiku[v], nauczyło go ważyć każde słowo. Zna wartość słów. Nie rzuca ich obojętnie na wiatr, ale świadomie w postaci wierszy. Jak każdy człowiek goni dzień za dniem, a myśląc o śmierci: „Głowa wciąż w chmurach/ a już kopię dół/ jak grabarz poezji”. Nie wie, czy myśleć o niebieskich obłokach, tu na ziemi, czy już kopać dół do Niebieskiej Tancbudy. Mimo całego wewnętrznego i zewnętrznego chaosu, jedyne o co się martwi, to o swoje wiersze, które traktuje jak dzieci.
***
Jestem nadopiekuńczy
i coraz bardziej boję się
o swoje wiersze
A przecież kiedyś
sam byłem wierszem
i ryzykowałem słowa
Edward Stachura pisał: „Wszystko jest poezja”, natomiast Jerzy Stachura: „sam byłem wierszem”, i pomimo tej zgodności, czytamy w kolejnym wierszu:
***
Nie igrałem z życiem
ani ze śmiercią
A nawet z ogniem
bratałem się
kiedy wszystko we mnie płonęło
I nie stanę się legendą
Nie pragnie stać się legendą jak Edward Stachura, mierząc się ze śmiercią. Jego decyzja jest świadoma i dojrzała, bo czuje się Jerzy Stachura poetą niezwykle wolnym, którego wiersze są jak oddech. Raz lekkie, a innym razem zapierające dech w piersiach. Nigdy jednak nie odbierające nadziei i wolności. Oczywiście odnajdziemy w nich różne emocje, niepokój, lęk, strach, zagubienie: „a świat/ szykuje się do wojny/ Mój obraz/ pewnie nie doczeka ściany”. Kiedy ktoś próbuje odbierać komuś wolność, trudno nie czuć takich emocji. Może rodzić się nawet bunt, sprzeciw: „Jutro zaostrzę swój protest/ przejdę przez miasto/ w milczeniu”. Pisze w kolejnym wierszu: „Muszę posprzątać po sobie”. Nie chce, by ktoś po nim sprzątał.
***
Kiedy wszedłem w światło
powitały mnie moje wiersze
I już nie chciałem wracać
No i tak mniej więcej jest z twórczością Jerzego Stachury, że kiedy wejdzie się w jej światło, to już chce się tam pozostać. Napisał wers: „Wciąż na łasce płótna/ farb i terpentyny”, który przez niedopatrzenie bardzo śmiesznie mi się sparafrazował, ale jednocześnie trafnie podsumował jego twórczość. A mianowicie, ta „twórcza terapełtyna” uczy siły w wolności, gdzie możesz wybrać świadomie światło, lub ciemność. Tylko prawdziwie wolny człowiek może świadomie wybrać. Tak jak rozmawiałem z poetą przed napisaniem tej recenzji, że można żyć w biedzie, w świecie pełnym zniewoleń, czy indywidualnych krat, jednak prawdziwym symbolem wolności jest dobre słowo, jak wiersz, który możesz komuś podarować jak chleb. Czy ktoś jeszcze jest spragniony prawdziwego chleba poezji? Poeta w przedostatnim wierszu martwi się: „Nie wiem/ czy otrzymasz ten list/ który napisałem do ciebie”, kończąc słowami: „Nie nakleiłem znaczka”. I wracając jeszcze raz do motta całego tomiku: „W wierszach szukam obrazów/ w obrazach poezji/ i tak mi zeszło na szukaniu” i pytania, czego szukał poeta?
Nie bez powodu rozpocząłem recenzję najnowszego tomiku Jerzego Stachury, „List bez znaczka”, od cytatu piosenki Marka Andrzejewskiego „Jak listy”, w którym ktoś „docelowy adres zatarł”. W tym miejscu odnajdujemy analogię do okładki tomiku Jerzego Stachury, na której znajduje się koperta ze zdartym znaczkiem, pieczęcią z napisem Gdynia Grabówek i bez adresu. Jednak poeta w przedostatnim wierszu oświadcza: „zaadresowałem”, a w poincie wiersza: „Nie nakleiłem znaczka”.
Niezwykle trafnie zobrazował twórczość poety projektant okładki Rafał Dębski pokazując jednak kopertę bez adresu. O co więc chodzi? Gdzie tkwi klucz w tej zagadce? I tu odpowiedź na pytanie, czego szukał poeta, podsuwa motto całego tomiku, które zostaje zamieszczone na tylnej okładce, pod zdjęciem poety. Swoisty poetycki podpis Jerzego Stachury. A dlaczego? Bo zarówno ten wiersz/motto, jak i list bez znaczka i adresu, zostały osadzone na dżinsowym tle. Dżinsy w czasach PRL-u symbolizowały wolność. I tak zeszło poecie – właśnie na szukaniu „wolności”, kiedy tak naprawdę jej symbolem wziętym z dżinsowego wydania dzieł Edwarda Stachury, zamknął cały swój tom. Jest ona mu najbliższa w sensie rodzinnym, ale też twórczym, bo tylko prawdziwie wolny poeta nie boi się pisać o prawdzie i trudnych emocjach. Z pewnością nie żegna się z nami, bo z jego poezji wybrzmiewa niezwykła siła wynikająca z doświadczenia życia. Myślę też, że nie musi się bać, że jego tomiki do nas nie dotrą. Tak jak rzucałeś swoje wiersze na wiatr, czyń tak z jeszcze większą pewnością, gdyż prawdziwie wolny poeta nie potrzebuje adresu i znaczka. Tym bardziej, że my, twoi czytelnicy, czekamy na twoje tomiki, a tym czasem raczymy się obecnym, który szczerze polecam.
Krzysztof Wiśniewski
[i] Marek Andrzejewski i Grupa Niesfornych, Jak listy, z płyty „Trolejbusowy batyskaf”, Wydawca: Dalmafon, 1996, Muzyka: Tomasz Denis i Marek Andrzejewski, Słowa: Marek Andrzejewski, Realizacja: Joanna Haręża, YouTube, Marek Andrzejewski. Jak listy (youtube.com), https://www.youtube.com/watch?v=9RHwLy2iJME, [dostęp 2024-04-16].
[ii] Stanisław Lem Solaris
[iii] Fortepian Chopina. Wikipedia. Fortepian Szopena – Wikipedia, wolna encyklopedia, https://pl.wikipedia.org/wiki/Fortepian_Szopena, [dostęp 2024-04-16].
[iv] Cyprian Kamil Norwid Fortepian Chopina, Fortepian Chopina - Norwid Cyprian Kamil (wiersz klasyka) (wywrota.pl), https://literatura.wywrota.pl/wiersz-klasyka/25415-norwid-cyprian-kamil-fortepian-chopina.html, [dostęp 2024-04-16].
[v] Chodzi tutaj o tomik Jerzego Stachury Po innej stronie wiersza, wydany w 2022 roku.