„Dym”
pamięci Edwarda Stachury
Tu jest moje najpewniejsze miejsce. Najpewniejsze pod każdym względem. Mam tu swoją ulubioną kawę, swój stolik, znajomego barmana, tę atmosferę jakiej nie znajdę nigdzie indziej. Tak też powinno być dzisiaj. Tu przecież czeka na mnie moje miejsce, o tej porze jest zawsze wolne, jakby na mnie specjalnie czekało. Ale to nie dlatego, że nikt przy nim nie może usiąść. Po prostu dlatego, że o tej porze w tym lokalu nie ma zwykle nikogo. I to ja, jako pierwszy klient, mogę wybrać każde miejsce, bo wszystkie są wolne, a ponieważ zawsze siadam przy tym samym stoliku, dlatego wydaje mi się, że to miejsce jest tylko dla mnie. Tak też powinno być dzisiaj.
Siądę przy oknie, bo mi zależy żeby, jak tylko słońce w czasie pierwszego porannego spaceru, sprawdzi przez okno, czy już jestem na swoim stanowisku, bo chce się przekonać, czy robię to co do mnie należy, to przekona się, czy i dziś jest tak jak co dzień. Mianowicie, czy już od samego świtu siedzę i piszę, więc trudno się dziwić, że mi zależy, aby się na mnie nie zawiodło. Jest co prawda przede mną jeszcze jeden stolik, ale gdybym przy nim usiadł, to miałbym przed sobą ścianę. Ten stolik nie byłby widoczny dla słoneczka, bo go całkiem w rogu sali postawili. Zwykle z resztą jest pusty.
Dziś jak co dzień, kiedy po wyprostowanych pod stolikiem nogach spływa do ziemi przez pięty, jak po równi pochyłej, napięcie porannego marszu, do momentu kiedy już zrelaksowane, postawię obie stopy, aby wgnieść w ziemię zmęczenie i poczuć, że wreszcie nogi odzyskały swój codzienny wigor, kawa już stoi przede mną. Taką kawę piję tylko tutaj, i jako jedyny mogę do niej zapalić jednego papierosa, mimo obowiązującego wokół zakazu. Ale dla mnie zaprzyjaźniony barman robi wyjątek. Tylko ja mogę, mogę choć wiem, że to tylko dlatego, że o tej porze w lokalu jesteśmy sami.
A kiedy już zapalę i kiedy panujący wokół mnie aromat kawy wprowadzi mnie w tej osobliwy nastrój porannego rytuału i kiedy wypiję pierwszy, a potem zaraz następny łyk tego piekielnego czaru, wiem, że nadchodzi chwila, po której należy wyjąć z kieszeni ten złożony na wpół brulion, rozłożyć go łagodząc powstałą w kieszeni bruzdę zagięcia, położyć obok niedopitej filiżanki i zacząć...
Ile to potrwa, nie wiem. Wiem tylko, że kiedy skończę, w lokalu będzie gwar dochodzący zewsząd, że wstanę i znaną sobie drogą opuszczę to miejsce, żeby już jutro znów się tu pojawić. Tak będzie, tak dokładnie, tak byłoby... gdyby, nie ...
Dzisiaj jednak nie ja jestem tutaj pierwszy. Kiedy beztroski, jak co dzień siadałem przy swoim stoliku, dostrzegłem tuż przed sobą, czyli przy tym narożnym plecy kogoś, najwyraźniej plecy siedzącego tyłem do mnie klienta. Kawa stała już przed nim, a on nieco pochylony, wpatrzony był w blat stolika. Jeszcze snuł się wokół niego zabroniony dym z zabronionego przecież papierosa, choć kłęby sugerowały cygaro. Czułem, że jeśli teraz nie wstanę i nie wyjaśnię tego oburzającego incydentu, runie cała misternie budowana przeze mnie teraźniejszość. Wstałem. Podszedłem szybko, ale tuż za jego plecami zatrzymałem się.
Pisał. Zajrzałem przez ramię i przez kłęby gryzącego oczy dymu, czytam: „Tu jest moje najpewniejsze miejsce. Najpewniejsze pod każdym względem. Mam tu swoją ulubioną kawę, swój stolik, znajomego barmana, te atmosferę jakiej nie znajdę gdzie indziej”.
Zenon Rogala