Zaopatrzona w myśl Brodskiego, gotowa na wszelką konfrontację powędrowałam wieczorową porą na spektakl Teatru Piosenki „Ciemny teatr Steda” i nie wbił mnie on w fotel z zachwytu. Nie mam powodu, by wątpić w dobre intencje realizatorów i wykonawców, ale wyszło, niestety, mówiąc oględnie, tak sobie. Chwilami przedstawienie wprawiało mnie w zakłopotanie, momentami otarło się o kicz, jak np. we fragmencie poemat „Dużo ognia”, gdy na tle utworu śpiewanego tak, jakby nie o stedowego Milorda chodziło (alter ego podmiotu lirycznego), a jakiegoś dancingowego podrywacza, który zachęca do podróży na południe. Efekt niezamierzonej groteski wzmacniały pląsy girls w tiulach. W ogóle większość piosenek poprzez choreograficzne popisy, zwinięte w walec lub sfraktalizowane obrazy Jerzego Stachury stanowiące zaledwie barwne tło, układała się w szereg teledysków na żywo, co szkodziło dobrze chwilami interpretowanym piosenkom. Moja cierpliwość i wyrozumiałość dla tego chwytu, wyczerpała się gdy pląsy zniszczyły najlepszą piosenkę wieczoru o Żorżu Beju, wykonywana przez Grzegorza Bukowskiego. Był też moment, gdy na próbę wystawiono mój dobry smak. Piosenka „Urodziny”, wyśpiewana jako pieśń ochlapusa, bo jak urodziny, no to koniecznie balanga, a jak balanga to i bełkot w pijanym widzie i wybełkotany fragment „Listów do Olgi”, ten piękny, o umiejętności lotu doświadczanej we śnie. Takie rzeczy: kpiny z pogrzebu, to co serio w pijanym widzie, śmiertelnie poważna radość etc. robi się na próbach, czasem żeby pokonać zmęczenie, odprężyć się i wrócić do właściwej pracy. A i samo granie pijaka to rzecz nie prosta, łatwo tu iść w sztampę i w rezultacie nie grać, a udawać, co stało się w spektaklu udziałem Marcina Kątnego.
Inna sprawa to nagłośnienie spektaklu, bo i ono nie było bez zarzutu, co rzecz jasna, wpływało na odbiór. Nie do przyjęcia w teatrze piosenki jest dla mnie zagłuszanie wokalu przez podkład, a to się kilkakrotnie zdarzyło. Wiem, sala dworca kolejowego w Aleksandrowie Kujawskim jest trudna do nagłośnienia i stanowi wyzwanie dla akustyków. Ma jednak sala ta jedyny w swoim rodzaju klimat: za oknem przesuwają się przystające na chwile i odjeżdżające pociągi i to właśnie one, ich magia, pomogła mi wytrwać do końca. Samo wnętrze odremontowanej sali nie sprzyja jednak teatrowi, za dużo rzeczy rozprasza, brakuje kulis. Można by to jednak zmienić, inwestując w czarne, sięgające sufitu zastawki, pozwalające oddzielić scenę od zaplecza, ograniczać i sprawnie wytyczać pole gry.
A wracając do przedstawienia: za dużo było w nim niezamierzonych śmieszności, jak na przykład ustawienie w stylu Herlingera tuż przed puentą, udawanie pisania, pewnie „życiopisania”, w zeszyciku przez aktora. Za dużo sposobów i zgranych chwytów, co sprawia, że „jak” ważniejsze jest od „co”. Nie trafiło więc przedstawienie do moich emocji, nie poruszyło.
W teatrze już tak jest, że czasem mniej znaczy więcej.
A przede wszystkim, paradoksalnie, zabrakło w nim Stachury, jego przenikliwości, wizjonerstwa, nie ciemności, a oscylowanie na granicy światła i ciemności, chodzenia po grani. Oczekiwałam pogłębionej interpretacji, impulsu do rozważań, pytań. I nie zostało mi to dane.
Ot, śpiewogra. Nic więcej.
Teatr Piosenki, Ciemny teatr Steda, reż. Agata Klimczak, Dworzec W Aleksandrowie Kujawskim, 25.11.2017.
Daria Danuta Lisiecka