„Wrzaskliwość” - fragment powieści Mateusza Nocka wydanej w 2020 roku.
Leżała taka naga na ukos łóżka i czytała książkę. Gitarę, w ciężkim futerale, postawiłem obok nocnej lampki. Pocałowałem ją w lśniący od uderzających z niej strumieni światła pośladek. Zdjąłem spodnie i rzuciłem na krzesło. Wyzwoliłem się z przepoconej koszulki i w samych majtkach i skarpetkach, trzymając koszulkę w ręku, udałem się pod prysznic. Wypucowałem ciało i trzymane w garści ubrania od razu rozłożyłem na kaloryferze, by jak najszybciej przeschły.
Inga była rzeźbiarką i prostytutką. Miała zestaw podstawowych narzędzi ceramicznych: skrobaki, zestaw hebli, pełno klocków z drewna lipowego o wymiarach trzydzieści trzy na sześć i pół centymetra, dłuta, gips, noże, osełki i całą resztę ciekawych, sprawiających frajdę akcesoriów.
Co do prostytucji, lubiła to. Miała zresztą wybór. Mogła iść do „normalnej” pracy. Nie chciała. Wolała się gzić za niemałe pieniądze. Wielokrotnie próbowałem, starałem się jak mogłem wybić jej to z głowy. Jednak ona naprawdę to lubiła, chciała. Moje argumenty nie miały tu nic do rzeczy. Jeżeli ktoś w niepewności coś czyni, ma wątpliwości, a robi źle, jeśli istnieje w nim (tu nawet nie chodzi o szczyptę dobra) domieszka bodźców, z których mogłyby wykluć się oddziały silnej woli, by zaprzestać, by walczyć z pokusą, z jakąkolwiek chęcią powrotu do tego, jak wielu twierdzi, haniebnego zawodu; wówczas można próbować, wałkować, tłumaczyć, argumentować. Ale inaczej? Skoro wszystkimi swoimi komórkami ona jest za. A myśl o zaprzestaniu to u niej, porównując, jakbyś miał zaprzestać pić wodę. Może gdyby sam Jezus Chrystus zstąpił przed nią i nagadał jej co nieco, może wtedy. Ale skąd! Przecież dzisiaj nie jeden
wie lepiej od Zbawiciela! Ludzie, szczególnie młodzi, są bardzo roszczeniowi. Gdyby Dżizys zstąpił przed nią, to za sam widok zstąpienia wyśmiałaby go szeroko. A na jego argumenty zastosowałaby nie tam żadne szatańskie odloty, ale zwykłą bezczelność. Wyobrażam to sobie tak: zstępuje Chrystus. Na suficie pojawia się znikąd światło i trach! Stoi już na podłodze. A ona śmieje
się z niego, jakby była najarana. Pan mówi do niej:
– Witaj moja córko.
– Cześć. Ale miałeś klawe zejście! Ale słabe! Znam takich, którzy wymyśliliby to lepiej.
– Przyszedłem cię zbawić. Albowiem to, co czynisz, nie podoba się memu Ojcu i mnie. Pójdź za mną i przestań czynić to, co czynisz, biorąc za to godną zapłatę.
– Ale ja nie chcę być zbawiona. I nic mnie to nie obchodzi, że się to nie podoba, czy twemu ojcu, czy matce. Ja to lubię.
– Nie masz do mnie żadnego szacunku, czy wiesz, kim jestem?
– Jezus Chrystus, Pomazaniec.
– I co? Dla ciebie dwa tysiące lat temu dogorywałem na krzyżu, a ty teraz pozwalasz diabłom oddawać po kawałku części duszy twojej, którą Ojciec mój dla ciała twego, którym szastasz, stworzył?
– A weź… Ja to kocham robić. Uwielbiam tę przyjemność nad życie!
– Ale pójdziesz do piekła! Nie rozumiesz tego? Przecież ja ci to mówię! Ono jest!
– No to co? To pójdę i już, i chuj! Będzie super! Właśnie, fajnie!
No i Jezus Chrystus, marszcząc czoło, odwraca się żywo na jej oczach i znika, wsiąkając w sufit. Tak to widzę, gdy o tym myślę.
Wszystko dziś to jest po prostu machnięcie ręką, ale jakoś to będzie, zobojętniałość praktycznie na wszystko. Byle by z dnia na dzień żyć i dogadzać sobie. Codziennie! Alkoholem, papierosem, seksem, sprawianiem komuś przykrości, łechtaniem własnego ego, luksus. Dramat, kurwa! Tragedia! Bóg nie powinien czekać, skoro coś mu się nie podoba. Uważam, że powinien zadziałać, wkroczyć nawet niezauważenie! Incognito! Chyba że uważa, i to najbardziej słuszne przemyślenie, że ludzkość sama się wykończy. On po prostu siedzi i czeka. Dla niego naszych tysiąc lat to może taki rok? Nie wiadomo. Później, gdy świat będzie już doszczętnie zniszczony, on to wszystko zatrzyma. Bo może, prawda? Może. Więc zatrzyma. Wszystko stanie: i czas, i lecący jeszcze ptak ostatni. I aniołowie z jego rozkazu zbiorą tych, którzy rozpieprzyli to, co stworzył, i gdy będą tak stali przed jego obliczem, huknie:
– Widzicie?! Spójrzcie, kurwa wasza mać, coście narobili! Wytłukliście mi wszystkie ptaki! Jeden biedny się ostał. I co ja mam z nim zrobić, hę? Nic tylko teraz wziąć Słońce jako patelnię, usmażyć na niej wszystkie planety, posypać gwiazdami i zjeść. I siebie też unicestwić, bo co zrobię? Sequel? Powstanie wszechświata 2? Nudne. Pokazaliście mi już wszystko. Nie wiem, czy ktokolwiek po was mógłby mnie czymś zadziwić. Wasze bestialstwo i otwartość na zła przyjmowanie, na dobra ślepotę! Na zatracanie się w tym, co dałem wam tam, a w co nie wierzycie, mógłbym wam dać tutaj…
I Bóg Ojciec załamie ręce. Odetchnie, wstanie i pójdzie zrobić to, co w zastanowieniu zapowiedział. Pójdzie zrobić sobie planetcznicę.
Przestałem od któregoś tam razu w ogóle na ten temat z nią rozmawiać. Mieszkaliśmy podwójnie. Małe gniazdko uwiliśmy sobie na obrzeżach miasta, zaś tutaj dach nad głową, i to nie byle jaki, przydawał się także, bo centrum. Mogłem tutaj spać tylko wtedy, kiedy po prostu pokój był wolny od klientów, których przyjmowała Inga. Rzadko bowiem przyjmowała ich właśnie tu. Pokoi było wiele, jak podobno w niebie, a ten, dopóki była zatrudniona w agencji, dopóty mógł stanowić dla niej dom. Jaka moja w tym uciecha? Miałem występy w tej agencji zwanej oficjalnie Saladerą. Nieoficjalnie, to nie wiem, burdel chyba. Najprościej. Więc i ja mogłem nocować tu, kiedy mi się żywnie podobało i z jakąkolwiek mi się zachciało, tak miałem w umowie.
Któregoś tam dnia ogłosiłem się w OLX-ie, że gram i śpiewam i wystąpić mogę gdziekolwiek. Po tygodniu od wstawienia informacji napisał do mnie jakiś facet, podając na siebie namiary. Okazało się, że był to szef Ingi. Jak wpadłem tam, tak zostałem. Tym bardziej że wszystko działo się w Saladerze. Tam Ingę poznałem i miałem wrażenie, że z czasem wszystko zaczyna kręcić się wokół tego miejsca.
Tramwaj. Wrocław nocą. Tu nie trzeba tego podkreślać, wywyższać, osładzać. Znaczenie i brzmienie tak zestawionych właśnie tychże słów wymowne jest, Wrocław romantyczny. Dziś na dniówkę poszedłem z gitarą. I teraz z nią jadę. Dopytywali się „koledzy”, po co mi ta gitara? Czy im będę grał? Jak to zwykle ja, na głupie pytania odpowiadam sztucznym uśmiechem, wyglądającym na prawdziwy. Tak potrafię. Gitarę zostawiłem w biurze. Wszystko z nią w porządku, stała tam, gdzie ją postawiłem. Wysiadłem w centrum i poszedłem do Saladery.