Stachura i kowboje, 9. Kapitalizm

Rozdział 9

"Kapitalizm"

„...Montesquieu miał określić dokładny charakter Liberalnej Republiki Komercyjnej (...). Część opisowa była łatwa. Montesquieu rozumiał reżim liberalny jako unię współobywateli, związanych nie tyle więzami przyjaźni, ile umową. Celem przymierza stron umowy było danie im maksymalnej swobody wyboru poprzez konfederację wygody. W takim porządku społeczno-politycznym ludzie zaczęli czuć się odcięci od siebie, a w najlepszym wypadku - połączeni mechanizmem rynkowym.
Tym, co by nastąpiło, gdyby ta Liberalna Republika stała się rzeczywistością, byłby świat, w którym wszystko miałoby swoją cenę i, w konsekwencji, sprzedawców oraz nabywców. Wspólnotę polityczną zastąpiłby rynek transakcji na wyciągnięcie ręki1. (...) W swoim pierwszym Liście Dotyczącym Tolerancji Locke argumentuje (...) poprzez następujące twierdzenie (...): „Wspólnota narodów wydaje się być społeczeństwem ludzi, ustanowionym jedynie w celu zdobywania, zachowywania oraz propagowania swoich własnych interesów obywatelskich. Interesami obywatelskimi nazywam życie, wolność, zdrowie oraz lenistwo ciała, a także posiadanie rzeczy zewnętrznych, takich, jak pieniądze, grunty, domy, meble i tym podobne”.
(...) Zatem zgodnie z tą analizą rząd jest oddelegowany jedynie w celu zabezpieczenia prywatnych układów oraz porozumień, zainicjowanych przez poszczególnych obywateli. Społeczeństwo nie ma wspólnego zadania, odpowiedzialności, ani celu. Każdy cel, który wykracza poza cel nabywania dóbr materialnych oraz psychofizycznego zadowolenia, uważany jest za wykraczający poza prawowite królestwo interesu i troski Państwa. (...) Przeszłość, składająca się z zupełnie nieliberalnych społeczeństw, ma być najpierw oczerniona, a następnie zapomniana.”
(Piotr Chojnowski „Neokonserwatyzm”, „Szczerbiec”, 3-5/2005)

Dowiadywaliśmy się od naszych nauczycieli ze zdumieniem, że przemiany ekonomiczne, które widzimy, to jest właśnie wymarzona wolność gospodarcza – a więc postkomuniści mają rację. Ustrój Ameryki, kapitalizm, jest to zaś liberalizm gospodarczy, oparty na kulcie pieniądza, egoizmie i „świętym prawie własności”. Jakoś nie przyszło nam do głowy spytać się, jak to „święte” prawo miało się do faktu, że USA zbudowano na ziemiach odebranych przemocą Indianom.

Dalej uczono nas właśnie, że zjawiska gospodarcze, z którymi mamy do czynienia w Polsce, rażą nas zaś dlatego, że jesteśmy skażeni PRL-owskim socjalizmem. Oczywiście, liberałowie nie raczyli nam powiedzieć, jak to się stało, że tak samo „skażona PRL-em” była polska inteligencja przed wojną i w XIX w., nawet wtedy, gdy o naukach Marksa jeszcze ptaszki nie świstały – ale byliśmy tak zaskoczeni, że nawet nie pytaliśmy2.

Zarazem dowiadywaliśmy się, że człowiek w nowym ustroju powinien być „samowystarczalny”, co oznacza, że inni ludzie powinni mu być potrzebni tylko do zarabiania pieniędzy. Powinno się też innego człowieka traktować jak najgorzej, bo to sprzyja „zahartowaniu do życia w warunkach nowoczesnego kapitalizmu”. W ustach obrońców interesów tłustych, leniwych, przywykłych do luksusowej konsumpcji „rekinów gospodarki” brzmiało to jak kpina.

Nasze zaskoczenie było tak wielkie, że nie pytaliśmy nawet, gdzie w takim razie jest miejsce na wartości Dzikiego Zachodu i czy w ogóle były one prawdziwe. Zaraz zresztą liberałowie gospodarczy zaczęli utożsamiać kowbojów i w ogóle białych na Dzikim Zachodzie ze swoim ulubionym ustrojem. Nie bardzo to pasowało do naszej wiedzy o Dzikim Zachodzie, ale przecież nie mieliśmy najmniejszej wątpliwości, że kapitalizm jest jedyną alternatywą dla komunizmu. Ugruntowała ten pogląd głęboko „zimnowojenna” praktyczna rzeczywistość polityki międzynarodowej, której był on po prostu uproszczonym odzwierciedleniem. Machnęliśmy więc ręką na szczegóły i uznaliśmy, że jednak kowboje musieli być liberałami gospodarczymi.

Pozytywne wyobrażenia, które wiązaliśmy z kowbojami, znakomicie ułatwiły akceptację „kapitalizmu” przez przenoszenie emocjonalnego stosunku do nich na nowy, wspaniały ustrój. Później, w miarę jak przestawaliśmy się psychicznie utożsamiać z wartościami, które kojarzyliśmy z Dzikim Zachodem, jego urok blakł – zostawało samo tylko ślepe uwielbienie „kapitalizmu”.

Nikt nam, oczywiście, nie powiedział, że wartości Dzikiego Zachodu rzeczywiście funkcjonują w USA – tyle, że w opozycji ideowej do liberalizmu gospodarczego. Dziki Zachód był bowiem miejscem, w które przez wieki uciekali ci, którym nie pasowała materialistyczna bezduszność wschodniego wybrzeża. Podobnie nikt nam nie powiedział, że to, iż Ronald Raegan zdawał się należeć do obu światów jednocześnie, było przypadkowym zbiegiem okoliczności. Gdyby nam to powiedziano, ostatnie 20 lat historii Polski upłynęłoby w zupełnie innych klimatach.

Mieliśmy coraz wyraźniejszą ilustrację tego, czego nas uczono, od kiedy liberalne gospodarczo zasady zaczęły być przekuwane w rzeczywistość – sądziliśmy, że jest to potwierdzenie słów naszych nauczycieli. Potwierdzały to bowiem stosunki, panujące we wchodzących do Polski wielkich, zagranicznych firmach. Komu mogło przyjść do głowy, że to taktyka „samospełniających się proroctw”?

Zdawało się nam, że oto z uwielbianych przez nas Stanów Zjednoczonych znikł spowijający je obłok mgły, jaki wytwarzało wcześniej zamknięcie na Zachód. W rzeczywistości otrzymywaliśmy wiedzę starannie przesianą przez sito przydatności politycznej.

 

Podobnie dawniej nikomu z nas dawniej nie przychodziło do głowy, że prawa mogą istnieć bez obowiązków. Jeśli ktoś tak postępował – było to uważane za coś jednoznacznie złego. Teraz dowiadywaliśmy się, że prawa do wszystkiego powinno się móc kupić, a pieniądze na ten cel zdobywa się wyszarpywaniem dla siebie jak największej ilości dóbr materialnych bez liczenia się z dobrem innych.

Dowiadywaliśmy się również, że wszystkie ludzkie potrzeby jest w stanie zaspokoić liberalny bożek, zwany Niewidzialną Ręką Rynku3. Działa ona w „niewidzialny” (tj. niewytłumaczalny) sposób, powodując, że gdy pojawi się jakaś potrzeba, na spotkanie jej wychodzi ludzka chciwość, która w imię egoistycznej maksymalizacji zysków stara się tę potrzebę zaspokoić na zasadzie komercyjnej. Tak więc chciwość i egoizm, które do tej pory były cechami brzydkimi i szkodzącymi innym, teraz stawały się zaletami. Dobro ogółu okazało się więc być zbudowane z sumy jednostkowych egoizmów.

Dogmat NRR uzasadniano w ten sposób, że „tak było do tej pory” – czyli w XIX-XX w. W rzeczywistości tę tajemniczą, niewytłumaczalną, magiczną wręcz działalność NRR w tym okresie dawało się łatwo i logicznie wytłumaczyć budową przemysłu, a w związku z tym tworzeniem rynków na wyroby przemysłowe, najpierw zastępujące wytwórczość na własny użytek, potem – zaspokajających nowe zupełnie potrzeby. Z tych faktów nie wynikało bynajmniej, by w ten sposób można było zaspokoić wszystkie ludzkie potrzeby bez wyjątku – bo przemysł to tylko jedna z dziedzin gospodarki, a z kolei gospodarka to tylko jedna z dziedzin życia (tyle, że w pewnym momencie przemysł tak zdominował rzeczywistość świata europejskiego, iż w końcu zaczęło nam się zdawać, że bez całej reszty da się obejść). Wynikało z tego natomiast, że w momencie, gdy przemysł został zbudowany, a rynki się pozapychały, doktryna NRR nie ma już żadnej absolutnie racji bytu – o czym świadczyły też praktyczne doświadczenia. Liberałowie jednak woleli, zamiast starać się zrozumieć mechanizmy ekonomii, wierzyć dalej w swojego bożka, powołując się na (dyskredytowane oczywiście przez nich w innych wypadkach, gdy im nie pasowały) doświadczenia przeszłości4. Nie prowadziło to przecież do rewizji dotychczasowych poglądów, wobec czego dalej mógł w ich umysłach panować miły, wygodny, sloganiarski bezruch.

Propagowano także „protestancką pracowitość” – czyli po prostu pracoholizm i „wyścig szczurów”. Na tych, którzy tę „pracowitość” zaakceptowali, miała czekać nagroda. Ogłoszono nam bowiem, że w nowym, kapitalistycznym ustroju nasz status materialny będzie zależał wyłącznie od naszej pracowitości. Na tej zasadzie wytworzył się potem szacunek dla bogatych, oraz przechodząca wręcz w eutanastyczne klimaty pogarda dla biednych – biedę bowiem utożsamiono, oczywiście, z lenistwem.

Akceptacja tych poglądów przyszła tym łatwiej, że wcale nie zakładaliśmy, że w raju na Ziemi pieczone gołąbki same będą wpadać do gąbki. Uważaliśmy natomiast, że praca ta będzie wydajniejsza, bo gospodarka nie będzie dostosowana do idiotycznej ideologii, co wpłynie też pozytywnie na nasze płace, a standard życia dodatkowo podwyższy to, że nie będziemy musieli płacić Moskwie haraczu w żywności (jak pisał Stachura, „Świnoujście jest, świnoprzyjścia nie widać”). Uznaliśmy więc, że powyższe poglądy są właśnie elementami racjonalności gospodarczej, która miała zastąpić komunistyczne doktrynerstwo. Bo znów – skoro pomysły komunistyczne były złe, to kapitalistyczne muszą być dobre, bo któryś ustrój musi być lepszy, a możliwe są tylko dwa.

Zaczęto także głosić, że ponieważ jedyną alternatywą dla „kapitalizmu” jest komunizm, wszystko, co mu się przeciwstawia, ciąży ku komunizmowi, dąży do jego powrotu. Jak zaś mamy się pozbyć komunizmu, jeśli nie będziemy likwidowali wszystkiego, co w najmniejszym choćby stopniu nim pachnie? Jak mamy „gonić Zachód w kapitalistycznym rozwoju”? Oczywiście, definicja socjalizmu/komunizmu była już inna, niż dawniej. Dla liberałów gospodarczych to nie był marksizm (liberalizm gospodarczy był zbyt antyintelektualny, by wchodzić w polemiki filozoficzne), lecz każda ingerencja „państwa” (tj. prawa) w gospodarkę. Z czasem okazywało się, że „socjalizm” to wszystko, co w ogóle w jakikolwiek sposób utrudnia działanie Niewidzialnej Ręki Rynku, owego liberalnego bożka – a więc wszystko, co odciąga nas od pracy zarobkowej i konsumpcji.

Zarazem przybyło teoretyczne uzasadnienie poglądu, jakoby liberalizm gospodarczy i komunizm były jedynymi możliwymi ustrojami. Skoro „jedyna alternatywa” dla komunizmu okazała się również materialistyczna, wszyscy uwierzyli, że nie jest możliwy inny ustrój, niż materialistyczny. A w ustrojach materialistycznych, czyli nieopartych na żadnej idei, a jedynie na przemocy lub jej braku, istotnie występują tylko dwie możliwości – same całkowicie dowolne zakazy i nakazy - lub zupełny ich brak. Wszystkie warianty pośrednie są przejawami przypadkowości i niekonsekwencji.

Dowiadywaliśmy się też, że wspólnotowość i dbanie o dobro wspólne – czego wszak spodziewaliśmy się po upadku komunizmu – to właśnie komunizm, bo w komunizmie „wszystko jest wspólne”. My wcale nie chcieliśmy wspólności wszystkiego, a ze wspólnotowością już zupełnie komunizmu nic nie łączyło – o czym doskonale wiedzieliśmy wszak z własnego doświadczenia. Oparte to było tylko na grze słów o podobnym brzmieniu. Jednak powaga autorytetów, wiara w dwa jedynie możliwe ustroje, nasza podatność na manipulacje i fakt, że nikt więcej nie pofatygował się z całościowym wyjaśnieniem nam nowej rzeczywistości, robiły swoje.

Nie zauważaliśmy też, że poza USA istnieją też inne państwa Zachodu, gdzie ustroje są odmienne. Później, gdy nasza wiedza się zwiększała, „pożyteczni idioci” wytłumaczyli nam, że to skutek skażenia tych państw przez komunizm.

Przede wszystkim jednak: nie braliśmy pod uwagę, nie przychodziło nam do głowy, że można zrobić ustrój – a tym bardziej najwspanialszy – z ordynarnego, materialistycznego egoizmu5. Zwyciężono nas samym zaskoczeniem.

A co stało się z naszą koncepcją oparcia ustroju ekonomicznego kraju na samorządach gospodarczych? Cóż, ona również okazała się utopijną mrzonką. Co prawda, każdy, kto choć trochę znał historię, zdawał sobie sprawę, że tak kiedyś wyglądał ustrój całej Europy, ale mieliśmy problemy z powiązaniem tych dwóch faktów; ponadto zaś pojęcie utopii rozumiano całkowicie dowolnie. Rychło zaś wyjaśniono nam, że to był również „socjalizm”. Zresztą - wolny, nowoczesny świat okazał się tak odmienny od wszystkiego, co wyobrażaliśmy sobie dotąd, tak fundamentalne poglądy uległy przewartościowaniu – czy mogły pasować do niego zasady z jakichś pradawnych czasów? Rzadko kto zaś zdawał sprawę, że te czasy wcale nie musiały być tak dawne – właśnie temu ustrojowi zawdzięczała Wielkopolska skuteczną walkę z pruskim zaborcą. Lepiej było więc problemu nie rozstrząsać. Janusz Lewandowski w wywiadzie Witolda Gadomskiego „Nie było czasu na trzecią drogę” („Gazeta Wyborcza”, 23-24 I 10) mówi o „utopijnym nurcie <>”, a następnie twierdzi:

 

„Najpierw trzeba było uporać się z marzeniem „Solidarności” - o trzeciej, samorządnej drodze, innej niż socjalizm i demokratyczny kapitalizm.”6

 

Po raz kolejny – tym razem podstępem, nie siłą fizyczną – nie pozwolono nam żyć według własnych zasad.

 

Wielu, wielu innych, równie głupich i szkodliwych rzeczy uczyli nas też liberałowie gospodarczy, ale ponieważ nie łączyły się one tak z etyką i naszym stylem życia, więc je tu pominiemy. Czasem jednak i te wszystkie metody nie skutkowały. Wtedy można było rozmówcę przywołać do porządku: „Jesteś przeciw kapitalizmowi, czyli jesteś za komunizmem? Zapraszam w takim razie do Korei Północnej!”7. Demagogia święciła triumfy!

Wszyscy liberałowie gospodarczy mieli podobne poglądy, tylko niektórzy nie chcieli odstraszać wyborców zbyt radykalnymi wypowiedziami. Część w swoim „antysocjalizmie” szła jeszcze dalej, utożsamiając socjalizm z dobrem pracownika (i w ogóle człowieka biedniejszego), tak jak „kapitalizm” – z dobrem pracodawcy, zwłaszcza wielkiego8. Wyraźnie podkreślali, że pracowników z zasady i w żadnych warunkach nie wolno „rozpieszczać”, bo rozzuchwala ich to i budzi w nich socjalistyczną „postawę roszczeniową”.

 

Niestety, każda rewolucja, odbywająca się w imię jakiejkolwiek odmiany materializmu, walczy przede wszystkim z tym, co nie jest materialistyczne. Dlatego rewolucja w imię liberalizmu gospodarczego spowodowała wzrost materializmu, a gdyby dziś miała miejsce jeszcze jedna rewolucja socjalistyczna, rzekomo skierowana przeciw liberalizmowi gospodarczemu, materializm w jej rezultacie byłby jeszcze większy.

Liberałowie gospodarczy nie walczyli zresztą z socjalizmem czy komunizmem. Przeciwnie, oni go promowali, utwierdzając obywateli w przekonaniu, że jest on jedyną alternatywę dla liberalizmu gospodarczego i przyprawiając gębę socjalistów/komunistów wszystkim swoim krytykom. Polityka liberałów gospodarczych, owo obsesyjne tropienie wszędzie światopoglądu komunistycznego, nie była bowiem skierowana przeciw komunizmowi, lecz przeciw konkurencyjnym ideologiom antykomunistycznym. To w ich zwolenników biło oskarżenie o komunizm, nie w prawdziwych komunistów, dla których nie była to żadna obelga (postkomuniści wręcz zyskiwali dzięki swojej przeszłości w oczach ludzi zawiedzionych przemianami). Na tej zasadzie udało się liberałom zmonopolizować te środowiska polityczne, które dalej trzymały się antykomunizmu („prawicę”) – do tego stopnia, że swój światopogląd wylansowali na „światopogląd prawicowy”.

Przypominało to mającą swego czasu miejsce „walkę” o klientów między Coca Colą a Pepsi Colą, która doprowadziła do wyeliminowania całej konkurencji i opanowania rynku przez te dwa koncerny.

Liberalna negacja w imię „wolności jednostki” dobra wspólnego, a w rezultacie interesu narodowego, doprowadziła też faktycznie do sytuacji, w której jedynym praktycznie, czym wolno było zajmować się przeciwnikom postkomunistów, był antykomunizm9. Każda próba konstruktywnego działania musiałaby przecież tak czy inaczej dotyczyć dobra wspólnego. I nie chodzi o to, że antykomunizm jako taki był zły – wręcz przeciwnie, bez usunięcia wpływów tych patologiczno-kolesiowsko-przestępczych struktur nic by się w Polsce nie dało naprawić. Tyle tylko, że na antykomunizmie żaden program nie mógł się kończyć. A skoro się na nim kończył, to kompromitowało to w oczach obywateli nie tylko partie głoszące antykomunizm, jako żyjące wyłącznie przeszłością, niedzisiejsze - ale i antykomunizm jako taki. Wygrywali na tym postkomuniści ze swoim hasłem” „Wybierzmy przyszłość!”10.

Dyskusja na temat zmian w państwie, poza kwestią walki z „grubą kreską” i jej obrony, redukowała się więc do problemu zaprowadzenia liberalizmu gospodarczego i – w najlepszym razie – „dogonienia Zachodu” przez gadżeciarskie zewnętrzne upodobnienie się do niego11.

Tak to nawet najautentyczniejsi we własnym przekonaniu antykomunistyczni liberałowie gospodarczy wspierali „czerwonych”, łącząc to z walką na niby. Sami zwykle nie bardzo zdawali sobie z tego sprawę, ponieważ nie sięgali intelektem powyżej problemu „grubej kreski”. Prawdę powiedziawszy – „grubej kreski” wyłącznie w dziedzinie polityki personalnej, bo w dziedzinie gospodarki zgadzała się na nią również większość najzagorzalszych antykomunistów. Byli oni przecież przeważnie liberałami gospodarczymi, czyli zwolennikami uwłaszczenia się i samowoli biznesmenów, także czerwonych.

Liberałom gospodarczym nie mieściło się zaś głowach, że możliwe jest oparcie ustroju nie na tym, kto ma prawo absolutnego korzystania z własności („wszystko - albo nic”), lecz np. na moralności i rozumie. Że może istnieć państwo nie wyłącznie dla bogatych lub biednych, lecz dla jednych i drugich (albo – dla żadnego z nich, bo i tak bywa tam, gdzie autorytet państwa oparty jest na „kulcie jednostki”). Nawet, gdy ktoś im podał przykład takiego ustroju, widzieli jedynie, że prawo do korzystania z własności mieści się w nim gdzieś pomiędzy totalną samowolą państwa, a totalną samowolą jednostki. Czyli – jest to „trzecia droga” – a „trzecia droga”, to zdaniem liberałów gospodarczych, zakamuflowana forma socjalizmu/komunizmu. Drobny fakt, że wszystkie znane formy „kapitalizmu” (ustroju XIX-wiecznych USA nie wyłączając) były tak naprawdę również „trzecimi drogami”, bo liberalizm, będący propozycją idealną, nie występował nigdzie w postaci czystej, uchodził, oczywiście, ich uwadze.

Liberalizm gospodarczy proponował zostawienie podstaw filozofii komunistycznej, oraz radykalne zmiany w przeciwnym kierunku w jednej tylko dziedzinie życia, związanej z własnością. Ludzie, wierzący w dwa jedyne możliwe materialistyczne ustroje, nawet nie byli sobie w stanie wyobrazić, by mogły być jakieś różnice, sięgające głębiej.

 

Fakt, że nasze wyobrażenia o kapitalizmie i o Ameryce okazały się tak nieprzystające do rzeczywistości – wprawdzie kreowanej selektywnie i odpowiednio przedstawianej, a nie „naturalnej” i prawdziwej, ale tego nie wiedzieliśmy - spowodował, że wielu z nas wręcz zwątpiło we własny intelekt. Zrozumiawszy, że dwa razy nie mieliśmy racji w tak ważnych sprawach – uznawaliśmy, że równie dobrze możemy nie mieć racji i we wszystkim innym. Ułatwiało to zresztą w znacznym stopniu działanie liberałom moralnym, czyli „demokratom”, w przekonywaniu tych, na których nie wystarczały piękne słówka i kult jednostek. Teraz bezkrytycznie spijaliśmy słowa z ust tych, którzy przedstawili się nam jako przewodnicy w nowej rzeczywistości, nie próbując podważać głoszonych przez nich „prawd”.

Liberalizm gospodarczy spowodował radykalną zmianę w światopoglądzie i mentalności członków pokolenia westmanów. Jeśli dla wartości westmańskich nie ma miejsca w kapitalizmie – to znaczy przecież, że muszą one być komunistyczne – nawet, jeśli ideologia liberalna wprost ich tak nie nazywa! Tertium non datur. Świadomość, że różniły się one od kapitalizmu jeszcze bardziej, niż komunizm, wskazywała, że istotnie – wszystko, w co wierzyli, musiało być przejawem komunizmu, i to jeszcze bardziej radykalnego, niż komunizm w PRL, albo wręcz jakiejś jeszcze większej od komunizmu utopii - czyli czegoś jeszcze gorszego.

Że „utopia” ta istniała i dobrze funkcjonowała przez dziesięciolecia, nikogo nie obchodziło. PRL też przecież istniał i funkcjonował, a mimo to był „komunistyczną utopią”. Nie odróżniano, oczywiście, utopii całkowitej od rzeczywistości, kształtowanej przy użyciu elementów utopijnych (wskutek czego sprowadzono pojęcie utopii do absurdu). Nie ulega bowiem wątpliwości, że całkowite wprowadzenie komunizmu w jakimkolwiek państwie spowodowałoby jego natychmiastowy upadek.

„To, w co wierzyliśmy, było jeszcze gorsze od komunizmu „towarzyszy” z PZPR!” – to zdanie zaciążyło nad pokoleniem westmanów, gdy zrozumieliśmy, na czym polega nowa sytuacja, w której znalazła się Polska po 1989 r. Pojawił się palący wstyd, że byliśmy głupsi i gorsi od tych, których krytykowaliśmy, których wyśmiewaliśmy i z którymi walczyliśmy. Że walczyliśmy tak naprawdę o pogłębienie komuny lub budowę czegoś jeszcze gorszego, a cudowny, rajski kapitalizm wygraliśmy przypadkiem.

Utwierdzało w tym nas to, że „Solidarność” uznana została za ruch socjalistyczny. Mówili tak chętnie także socjaliści i post-socjaliści, dążący do ideowego zmonopolizowania spuścizny po niej. Ja się jednak pytam: czy kto słyszał o socjalizmie, uznającym samorząd gospodarczy? Oczywiście, nie – socjalizm dąży do tego, żeby nic nie sprawiało konkurencji państwu, bo wola centralnych władz państwowych musi być jedynym prawem. Innym słowem – dąży do oparcia państwa wyłącznie na sile fizycznej.

Tak więc zaczęliśmy odwracać się od dawnego systemu wartości i staraliśmy się o nim jak najprędzej zapomnieć, by wyrzucić z pamięci ten wstyd. Dotyczyło to przede wszystkim największych wielbicieli „kapitalizmu”. Równocześnie „Solidarność” i całą opozycyjność – a więc i kulturę westmanów - liberałowie zaczęli przedstawiać jedynie jako narzędzie do obalania ustrojów. Po obaleniu ustroju niewłaściwego powinno ono odejść do lamusa, by nie obalić z kolei ustroju właściwego i nie spowodować powrotu do komunizmu, bo przecież możliwe ustroje były tylko dwa, wobec czego był to jedyny możliwy kierunek przemian12. Oskarżany teraz o komunizm związek zawodowy „Solidarność” przeciwstawiał się „kapitalistycznym” przemianom, a wartości westmańskie okazały się tak sprzeczne z „kapitalizmem”, że bardzo wielu w to uwierzyło. Pozostali z nich w najlepszym razie uznali przeważnie styl życia pokolenia westmanów za przejaw dziecinady – coś, co wprawdzie nie było złe, ale właśnie dlatego, że było niepoważne; później masowa turystyka zaczęła „potwierdzać” tę opinię.

Rzeczywistość, która nastała po „upadku komunizmu”, okazała się zupełnie inna od tej, do której się przygotowywaliśmy...

 

Innym słowem - kapitalizm okazywał się także „nie taki, jaki miał być”13. Zamiast „braterstwa puszcz i prerii”, okazał się reprezentować materializm jeszcze bardziej radykalny, niż panował w PRL-u.

Dla wszystkiego, co dotąd uznawaliśmy za niewzruszony dogmat, nie miało być w „kapitalizmie” miejsca. Nie miało być braterstwa, współpracy i więzi międzyludzkiej – ludzie mają ze sobą bezwzględnie konkurować. Upadlanie pracownika przez pracodawcę uznano za wyznacznik antykomunizmu. Pracownik w imię „świętego prawa własności” do firmy, sam stał się własnością jej właściciela lub szefa – tyle tylko, że mogącą zmienić właściciela. Szef właściwie robił łaskę, że mu cokolwiek płacił, a nawet że go... zatrudniał. Zresztą jakakolwiek więź międzyludzka czy współpraca sprzyja dobru wspólnemu, a jak coś jest wspólne, to jest to komunizm. Dowodem na to było znów choćby to, że jedna z ważniejszych oddolnych form organizacyjnych – związki zawodowe – które zresztą nie tak dawno przyczyniły się do wymuszenia przemian – zostały przez liberałów uznane właśnie za przejaw lewicowości, czyli właściwie komunizmu. Nie warto też o nic się starać, za wyjątkiem maksymalizacji zarobków, bo resztę przecież da się kupić - na zasadzie podaży i popytu zapewni to Niewidzialna Ręka Rynku.

Z rezygnacją odrzuciliśmy dawne poglądy – a za tym poszła rezygnacja ze stylu życia. Na zasadzie uznania za komunizm wszystkiego, co w jakikolwiek sposób kłóciło się z liberalnym gospodarczo porządkiem i przemianami w tym duchu, stopniowo okazywało się bowiem, że cała tożsamość polskiego inteligenta jest „komunistyczna”. Ba – cała polska tradycja i kultura okazywały się „komunistyczne” i do wyrzucenia na śmietnik, ponieważ wadziły w tym, co było istotą liberalizmu: w czystym zarobkowaniu, mającym na zasadzie Niewidzialnej Ręki Rynku rozwiązać wszystkie nasze problemy.

W nowej rzeczywistości wskazywano nam zresztą wyraźnie ujście energii: skupienie się na pracy zarobkowej.

 

1

Dodać należy, że dla bardzo wielu osób dziś jest to... podstawowa zaleta tego ustroju.

Wróć do tekstu ^

2

Później dopiero wymyślono, że polska inteligencja jakoby wyginęła w Katyniu. Masowy mord robi większe wrażenie, niż powolne gnicie, a zarazem wyjaśnienie to zdejmowało z liberałów etycznych i gospodarczych odpowiedzialność za likwidację warstwy inteligenckiej. Potwierdzało też pogląd, jakoby inteligencja okresu PRL nic nie miała wspólnego z poprzednikami, bo była „produktem komunizmu” – co umożliwiało przedstawienie jej zniszczenia jako czegoś pozytywnego.

Wróć do tekstu ^

3

Nawet popularność osiedli strzeżonych w dzisiejszej Polsce bierze się właśnie z wiary w NRR, tj. stąd, że kupujący w nich mieszkania mają przekonanie, że równocześnie kupują sobie bezpieczeństwo. Jak niby inaczej miałoby kupno bezpieczeństwa wyglądać? A przecież ono musi być do kupienia, jak wszystko.

Wróć do tekstu ^

4

Jeśli się bliżej przyjrzymy, zrozumiemy, że opisywany dawniej „koniec kapitalizmu” JUŻ MIAŁ MIEJSCE – właśnie po Wielkim Kryzysie, czyli grubo PRZED końcem komunizmu. Gospodarka krajów zachodnich z pierwszych dekad okresu powojennego nie miała wiele wspólnego z liberalizmem gospodarczym. Odrodziły go zimnowojenne okoliczności polityczne, wymagające silnej rozbudowy przemysłu zbrojeniowego, służącego przeciwstawieniu się zakusom ZSRS. Potem powinien on odejść do lamusa. Niestety, doraźną konieczność przekształcono w ideologię. Wskutek tego powszechny stał się pogląd, że upadek komunizmu to zwycięstwo utożsamianego w wolnością „kapitalizmu”. Spowodowało to, że wszędzie niemal zaczęto wprowadzać rozwiązanie liberalne. Liberalizm ten, jako niemający już racji bytu, utrzymywano przy życiu sztucznie, za pomocą tworzenia sztucznych potrzeb.

Wróć do tekstu ^

5

Najsensowniejszą odpowiedzią na tę propozycję jest cytat z angielskiego katolickiego ostatecznie pisarza o zainteresowaniach ogólnofilozoficznych, Gilberta Keitha Chestertona: ”Jeśli [jedyną] alternatywą dla bycia socjalistą jest bycie niesocjalistą, czyli samolubnym snobem, to ja jestem socjalistą”.

Wróć do tekstu ^

6

W dalszej części tego samego wywiadu Witold Gadomski twierdzi: „...Podczas obrad Okrągłego Stołu po stronie solidarnościowej dominującą postawą są marzenia o trzeciej drodze. Pół roku później tworzy się rząd Mazowieckiego i dawne elity opozycji dość entuzjastycznie akceptują plan Balcerowicza, łącznie z hasłem: trzecia droga prowadzi do Trzeciego Świata”. Przyszłość miała pokazać, że do Trzeciego Świata doprowadziły nas właśnie „reformy rynkowe”, ale w tamtych czasach tego typu hasła wystarczyły w zupełności, by pozamykać nam usta. Szerzej o sterowaniu ludźmi przy pomocy haseł piszę w następnym podrozdziale, ponieważ „demokraci” specjalizowali się w tym bardziej, niż liberałowie gospodarczy. Tych ostatnich charakteryzowały głównie absurdalne konstrukcje myślowe, „potwierdzane” następnie przez doktrynę dwóch możliwych ustrojów i wprowadzany przez tychże liberałów system. Można powiedzieć, że „demokraci” byli bardziej literaccy, a szerzyciele „kapitalizmu” – bardziej sofistyczni.

Wróć do tekstu ^

7

Ja w takich wypadkach mam zwyczaj odpowiadać, że do Szwecji jest znacznie bliżej.

Wróć do tekstu ^

8

To pozwala nam zrozumieć, dlaczego w różnych krajach wielkie liberalne firmy, do niedawna warczące na państwo i sprzeciwiające się nawet najpotrzebniejszym regulacjom prawnym, tak chętnie wyciągnęły rękę po państwowe dotacje w dobie kryzysu. Do niedawna liberalizm gospodarczy łączył teorię nieingerencji państwa z przekonaniem, że sprzyja to bezpośrednio pracodawcom i w ogóle bogatym (pośrednio teoretycznie miało sprzyjać również całej reszcie). Od pewnego czasu okazuje się jednak, że wcale tak być nie musi, że państwo może ingerować też na korzyść bogaczy. Zarazem w rzeczywistości, w której okazuje się, że bywają jednak sytuacje, w których pozycja pracodawcy na „wolnym rynku” jest słabsza niż pracownika, wielu liberałów coraz niechętniej się odnosi do koncepcji „totalnej wolności” gospodarczej. Okazuje się, że i „wolny rynek” może być... socjalistyczny. Można spotkać wśród liberałów gospodarczych opinie wręcz zionące nienawiścią do „wolnego rynku”. Nic dziwnego – przemawia przez nich wściekłość, że broń, która miała zapewnić pewnym ludziom totalną władzę nad innymi, raptem obróciła się przeciwko nim.

W obozie liberałów gospodarczych powstał więc rozłam, ba – nowe stronnictwo, mając poparcie biznesu, zdobywa oczywiście przewagę. Czego się, rzecz jasna, nie zauważa, gdyż podważa to całkowicie jedynie słuszny, zimnowojenny obraz świata.

Wróć do tekstu ^

9

Jedyną z kolei rzeczywistą postacią tego antykomunizmu była personalna walka z postkomunistami w dziedzinach polityki i wymiaru sprawiedliwości (antykomunizm polegający na przemianach liberalnych można włożyć między bajki).

Wróć do tekstu ^

10

W istocie chodziło wyłącznie o przekreślenie ciemnych sprawek z przeszłości członków postkomunistycznej „elity”. Nie było to żadne budowanie przyszłości – a jeśli już, to na pewno nie budowanie przyszłości Polski, lecz poszczególnych indywiduów. Umożliwiało im przecież odzyskanie twarzy i oszukiwanie oraz robienie nowych draństw na czyste konto.

Wróć do tekstu ^

11

Posiadanie możliwie najnowszych gadżetów interpretowano jako sprawę honoru.

Wróć do tekstu ^

12

Dziś liberałowie twierdzą, że szybki rozkład społeczeństwa, który nastał po 1989 r. był skutkiem tego, że... było ono tylko czasowym sojuszem jednostek, skierowanym wyłącznie przeciw komunizmowi, że ludzie rzekomo nie byli ze sobą powiązani (sic!).

Wróć do tekstu ^

13

Dochodzenie do władzy pod hasłami przeciwnymi do tych, które (wykorzystując dezorientację obywateli), realizuje się po osiągnięciu celu, ma długą tradycję. Już rewolucja francuska odbyła się dzięki poparciu ludu miejskiego, który w zamian po udanym przewrocie otrzymał takie „prezenty”, jak rozwiązanie cechów. Mieszczanie wsparli rewolucję, spodziewając się ograniczenia samowładzy królewskiej w państwie i równouprawnienia ze szlachtą – a w nagrodę dostali krwawy absolutyzm jakobinów.

Wróć do tekstu ^

       Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.

     Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury

     TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.

 ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY

     Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na  FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.