Stachura i kowboje, 5. Bieszczady

Rozdział 5

Bieszczady

 Gdy nie zostanie po mnie nic,
Oprócz pożółkłych fotografii,
Błękitny mnie przywita świt
W miejscu, co nie ma go na mapie.
I kiedy sypną na mnie piach,
Gdy mnie pokryją cztery deski,
To pójdę tam, gdzie wiedzie szlak
Na połoniny, na niebieskie.
Podwiezie mnie błękitny wóz,
Ciągnięty przez błękitne konie.
Przez świat błękitny będzie wiózł,
Aż zaniebieszczy w dali błonie
Od zmartwień wolny i od trosk,
Pójdę wygrzewać się na trawie,
A czasem, gdy mi przyjdzie chęć,
Z góry na ziemię się pogapię.
Popatrzę, jak wśród smukłych malw
Wiatr w przedwieczornej ciszy kona.
Trochę mi tylko będzie żal,
Że trawa u was tak zielona.
(Marek Dutkiewicz „Połoniny niebieskie”)

 

Tęsknota za górami nie pozwala żyć.
(Orkiestra św. Mikołaja – pierwsza kaseta „Muzyka gór”)

 

Góry były wielką miłością pokolenia westmanów. Miłością z niczym dziś nieporównywalną i niezrozumiałą w czasach, gdy są one tylko produktem, umożliwiającym odstresowanie. Jedyne, z czym gotowi byliśmy od biedy porównywać góry, to chrześcijańskie Niebo, czekające na tych, którzy sprawdzili się w życiu doczesnym. Kultowym miejscem na Ziemi były zaś dla westmanów Bieszczady, uchodzące za „polski Dziki Zachód”1.
Niewątpliwie przyczynił się do tej popularności Bieszczadów stan, w jakim się znalazły się one po wysiedleniach 1947 r. Z jednej strony, stwarzały wraz z Beskidem Niskim doskonałe warunki do uprawiania turystyki kwalifikowanej. Z drugiej – istniała opinia o Bieszczadach jako o miejscu, gdzie można odnaleźć wolność.
Przyczyny tego ostatniego były rozmaite. Po pierwsze, samo uprawianie turystyki kwalifikowanej dawało wolność, łączyło się z nią. Poza tym, prowadzona akcja osadnicza ściągała ludzi z rozmaitych stron i wraz z bezludnością skutkowała brakiem rozeznania oraz kontroli władz nad ludnością. Trudne, pionierskie warunki bytu powodowały zresztą, że władza na wiele rzeczy, które się działy w Bieszczadach, musiała przymykać oko, jeśli nie chciała ryzykować powtórnego wyludnienia. W Bieszczadach zdarzały się przypadki ludzi, którzy „sami sobie wydali pozwolenie na broń”. Gdzież o czymś takim można było pomarzyć w jakimkolwiek innym miejscu w kraju!
Istniały też jeszcze inne przyczyny fascynacji południowo-wschodnim kątem Polski. Bieszczady z Beskidem Niskim zamieszkiwali dawniej górale ruscy. Dlatego też widziano w nich należącą wciąż do Polski namiastkę Huculszczyzny, która tak wielkim powodzeniem cieszyła się wśród turystów przedwojennych, i której legenda wciąż była żywa w polskich środowiskach turystycznych. Tym żywsza zresztą, że dostęp w tamte rejony był dla Polaków w zasadzie zamknięty. W przypadku Bieszczadów, za takim stosunkiem przemawiały także zbliżone do Huculszczyzny warunki przyrodnicze – większe wysokości i połoniny, jak również położenie dalej na wschód od Beskidu Niskiego. To było przedproże tajemniczego, odmiennego i ojczystego zarazem świata. Świata, znanego z opowieści dziadków, od którego zostaliśmy wbrew naszej woli odcięci, a który ze szczytów bieszczadzkich można było w pogodne dni zobaczyć. Niestety, tylko z daleka...
Legendę tę wzmacniało zniknięcie rdzennych mieszkańców wschodniej części Karpat Polskich w wyniku wysiedleń. Wiedza na temat Łemków i Bojków nie była w środowiskach turystycznych duża; być może zresztą wskutek tego, że cenzurze nie zależało na jej pogłębieniu. Toteż chodziło się po pozostałościach wsi z resztkami cerkwi, ze stojącymi wciąż jeszcze kapliczkami, niczym po ruinach Atlantydy. Stwarzało to atmosferę tajemniczości i ocierania się o czyjąś tragedię.

***

Niejednokrotnie można zauważyć, że ludzie z dawnej opozycji „solidarnościowej” starają się w najlepszej wierze demonizować operację „Wisła”, a wybielać lub nawet idealizować UPA. Tłumaczone bywa to w ten sposób, że ludzie ci z niechęci do komunizmu starają się sztucznie namnażać ofiary Systemu (nie mam tu na myśli, oczywiście, środowiska „Gazety Wyborczej”, którego motywacje są zupełnie jasne – chodzi o stworzenie sojuszu „mniejszości” przeciw polskości i katolicyzmowi). Tymczasem, choć przyczyny tego są rozmaite – wchodzą tu też ślady federacyjnych koncepcji politycznych Piłsudskiego, i czarno-biała wizja świata, w której antykomunista jest z zasady dobry – podstawowy powód jest inny. Otóż polski Dziki Zachód musiał mieć swoich Indian. Kogoś, po kim zostały tylko „przeszłości pomniki”, kogoś, nad kogo tajemniczym zniknięciem można dumać, opłakując utratę przeszłości, w której się nie miało udziału2.


Nad Bieliczną trawa aż po pas
Nad Bieliczną Lackowa stoi w chmurach
Nad Bieliczną rosną lasy pełne malin i borówek
Nad Bieliczną płacze dobry Bóg
A w Bielicznej tylko cerkiew ukryta
W kępie drzew jak w zielonym kożuchu
W środku krzyczą świętokradcze napisy na ścianach
Poprzez sufit nieba sięga wzrok
Tuż przy drodze czerwona poziomka
Śpi głęboko spokojna o życie
Bo niczyja nie zerwie jej ręka
Tu w Bielicznej już nie mieszka przecież nikt
(K. Kleszcz „W Bielicznej”)


UPA utożsamiano z całą ludnością ukraińskojęzyczną Karpat, bo przecież Indianin z powieści przygodowych nie tworzył osobnej organizacji wojskowej (w rzeczywistości większość Łemków nie miała nic wspólnego z banderowcami). Zresztą uproszczenia pozwalały westmanom uznawać UPA za „ukraińską AK”. Kwestię masowych mordów na Polakach przemilczano, starano się jej nie eksponować, lub też – może najczęściej - obie sprawy rozłączano. Wyobrażenia takie powstawały nie tylko wskutek fascynacji Dzikim Zachodem, ale i braku wiedzy, którą usiłowano zastąpić schematami, znanymi z powieści.
***
Nieodłączną częścią legendy bieszczadzkiej był kult bieszczadzkich zakapiorów3. Byli to poszukiwacze przygód, którzy uciekli od „cywilizacji”, by żyć w ekstremalnych warunkach jako „wolni ludzie”. Mieszkali w szałasach, ziemiankach, połemkowskich piwnicach, utrzymywali się z dorywczych prac i zajęć zbieracko-„traperskich”. Całe życie jako „szkoła przetrwania”!
Pisałem wcześniej, że byliśmy przekonani, iż rekonstruktorzy Dzikiego Zachodu żyją już w jakiś sposób po drugiej stronie granicy, odgradzającej cudowny świat wolności i przygody od komunizmu i materializmu. Uwaga ta dotyczy w jeszcze większym stopniu właśnie zakapiorów, ponieważ byli oni poniekąd ekstremalną4 odmianą tej rekonstrukcji.
W góry, obiecujące wolność i nadzwyczajne przygody, zwalały się więc coraz to nowe fale ludzi wykształconych, marzących o życiu jak na Dzikim Zachodzie. Marzących było zresztą dużo więcej, niż przyjeżdżających – na przyjazd na stałe decydowali się albo ludzie młodzi, którzy nie mieli jeszcze ustabilizowanego życia, albo ci, którzy popalili za sobą wszystkie mosty. Teresa Ginalska pisze w artykule „Szlakiem zakapiorów” (tygodnik „Przegląd”, 2/2002):

„Ówczesny przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Ustrzykach Dolnych, Władysław Dutkiewicz, powtarzał z niepokojem: - Co, do diabła? Dentystami mam zagospodarować odłogi?”

Spotykało się zakapiorów zresztą także i poza Bieszczadami, choć nigdzie poza nimi nie tworzyli oni społeczności5. Warto tu przypomnieć, że mazurskiego zakapiora Winnetou uczynił tytułowym bohaterem jednego z „Panów Samochodzików” Zbigniew Nienacki. Jest to postać wyidelizowana; negatywnymi bohaterami są natomiast w innym tomie – „Tajemnicy tajemnic” - bieszczadnicy z rodziny Gnatów6.

Legenda amerykańskiej wolności i Dzikiego Zachodu wytworzyła wśród westmanów białą legendę zakapiorów, podsycaną literaturą przygodową, ściągającą w odludne góry coraz to nowych kandydatów na nich. Zakapiora i włóczęgę traktowano jak stopień wyższy westmana, a może raczej sensowniejsze byłoby porównanie, że westmani patrzyli na tych pierwszych tak, jak żołnierze wojsk liniowych patrzą na komandosów. Szanowano ich za ekstremalnie ciężkie warunki, w których żyli, zazdroszczono przygód, które – jak sądzono – były sowitym wynagrodzeniem za trudy. W życiu bieszczadzkich – i nie tylko bieszczadzkich - „aniołów” dopatrywano się przecież radykalnej odmiany turystyki kwalifikowanej, jakiegoś niekończącego się obozu wakacyjnego. Fascynacji nie uniknęli również harcerze – łącznie z tymi, którzy serio podchodzili do zasady abstynencji.
Radykalizm stylu życia zakapiorów utożsamiano oczywiście z radykalizmem politycznym, widząc w zakapiorach – podobnie, jak we włóczęgach w rodzaju Stachury - skrajnych antykomunistów7. Wszak ekstremalnie trudne warunki dawały im wolność - powodowały, że żyli oni w rzeczywistości „Dzikiego Zachodu”, wolni od komunistycznej kontroli, umożliwiając posiadanie tego, o co my dopiero walczyliśmy. Rzeczywiście, zakapiorzy ważyli się często na więcej, niż przeciętny człowiek poza Bieszczadami, ale też ta ich działalność jako taka, ponieważ była prowadzona na peryferiach, znacznie mniej mogła „komunie” zaszkodzić. Byli zresztą zakapiorzy zdeklarowanymi indywidualistami, przez co rzadko miała ona charakter groźniejszego dla władzy zbiorowego działania.

„Nikt nie policzył, ilu ich stąd uciekło po latach beznadziejnej szarpaniny. Bywało, że przygoda trwała dłużej, lecz niekoniecznie miała smak poziomek, które rosną tu najdorodniejsze i ponoć najsłodsze. Najczęściej czuć ją było odorem bimbru, po którym trudno się trzeźwieje i formułuje odpowiedź na pytanie: co dalej?
(...) Amatorzy łatwego życia znikli tak szybko, jak się zjawili; chcieli sobie „pokowboić”, a tu przyszło krowy doić. Zostali tylko nieustępliwi twardziele” – pisze Teresa Ginalska.

Właśnie: co dalej? Bo cała nasza wiedza o życiu bieszczadzkich poszukiwaczy przygód była prawdziwa – ale do pewnego momentu. Byli tacy, co zaszywali się w góry na miesiące, nawet na pół roku – i ich ta pozytywna bieszczadzka legenda rzeczywiście dotyczyła. Ale byli i inni, którzy zakapiorski styl życia przyjęli na stałe. I o nich istniała inna opinia, mniej idealistyczna.
Nie znaliśmy jej, nie chcieliśmy jej wierzyć, albo staraliśmy się ją ubrać w egzystencjalistyczny płaszczyk literacki, by dalej ładnie wyglądała: bezsens życia, przelotne romanse, alkohol... Nie wiedzieliśmy bowiem, że przygody nie dają sensu życia, ponieważ gdy się je wciąż przeżywa, z czasem powszednieją - a nawet zaczynają męczyć. Ile razy można przeżywać spotkanie niedźwiedzia, jeśli jest to już któryś raz w ciągu roku? Wykształcenie, zdolności, wielkie wytężenie siły woli, by wytrzymać w ekstremalnych, bieszczadzkich warunkach i zasłużyć tym samym na szacunek u innych i u siebie samego – wszystko to „szło w gwizdek”. Jedynym praktycznie konstruktywnym rezultatem tego była pewna ilość rzeźb, wykonywanych, gdy brakowało pieniędzy na wino...
To wszystko prawda. Czy jednak nasz entuzjastyczny stosunek do zakapiorów należy uznać za coś negatywego8? Dziś, patrząc na to wszystko, widzę wyraźnie, że tym, co zadecydowało o fascynacji życiem zakapiorów, był – prócz nadziei pokładanych w Ameryce i mylnych wyobrażeń, kształtowanych przez literaturę przygodową oraz filmy – fakt, że Bieszczady były śmietnikiem, na który budowane wówczas przez komunistów „nowoczesne społeczeństwo” wyrzucało ludzi wybitnych. Materializm nie potrzebuje ich bowiem; w nim najlepiej sprawdzają się „pływacy życiowi” - ludzie pod każdym względem średni. Widzę także i to, że w proteście przeciw „cywilizacji” zawarta była niezgoda polskiej inteligencji właśnie na utożsamiane z tą „cywilizacją” materialistyczne „nowoczesne społeczeństwo”. Społeczeństwo bez więzi międzyludzkiej, bez kierowania się wartościami, bez estetyki, za to z mechanicznym zarobkowaniem oraz ślepym posłuszeństwem wobec władzy. Któż mógł wtedy przypuszczać, że wraz z „końcem komunizmu” sami z zapałem rzucimy się, by pomagać w jego budowie? Widzę jednak również i to, że zakapiorskie Bieszczady były częścią niedokończonego Wielkiego Planu, który właśnie dlatego, że pozostał niedokończony, że wszyscy myśleli, iż dokończy się sam – przynosił zwykle rezultaty przeciwne od oczekiwanych.

Między zakapiorem a turystą kwalifikowanym istniała jednak przynajmniej wyraźna granica: pierwszy w Bieszczadach mieszkał na stałe, drugi – tylko w nie przyjeżdżał. Można było więc powiedzieć, że są to dwie w pewien sposób rozłączne tożsamości i style życia. Niestety, w przypadku turysty kwalifikowanego i „plebejskiego” włóczęgi takiej granicy nie można było przeprowadzić. Tego drugiego charakteryzowały liczne nieciekawe zachowania, zarazem zaś łącznik między jednymi a drugimi stanowili niektórzy „kaskaderzy literatury”, czy ogólnie artyści-włóczędzy. Stylem życia nie różnili się oni od „plebejskich” włóczęgów, a równocześnie ich twórczość była obiektem naszych fascynacji; ba – budowaliśmy na niej swoją tożsamość środowiskową. Nasz stosunek do tych artystów wahał się także między ich idealizacją, a częściową akceptacją ich ładnie literacko przedstawionego stylu życia. Jak wiadomo, wszystko bez wyjątku można przedstawić tak, żeby od strony estetycznej wyglądało atrakcyjnie.
Fascynacja wybitnymi i charyzmatycznymi, ale i bardzo zagubionymi ludźmi, jakimi byli owi „kaskaderzy”, skutkowała więc niekiedy np. traktowaniem alkoholizmu jako elitarnej przygody artystycznej. Byli w tamtych czasach ludzie, którzy chodzili niesłychanie dumni z tego, że są pijakami :-)9! Było to coś, co przez Wiktora Osiatyńskiego („Nie opowiadajcie bajek o piciu w PRL”, „Gazeta Wyborcza”, 29 V 09) zostało niedawno nazwane „heroizowaniem alkoholowego sposobu bycia i życia”.

 

1

Andrzej Potocki (s. 118, 173) twierdzi, że kowbojska legenda Bieszczadów zaczęła się od filmu „Rancho Texas”, który pojawił się w kinach w 1959 r., a kręcony był rok wcześniej. Wygląda to bardzo prawdopodobnie, jednak W. Michałowski i J. Rygielski w „Sporze o Bieszczady” przypisują „kowbojski” charakter wypasowi bydła PGR-owskiego na łąkach dawnych wsi Krywe i Tworylne, którego podjęli się na rok przed kręceniem filmu grający w nim później jako statyści czy dublerzy Henryk Wiktorini z przyjacielem Andrzejem Merskim. Michałowski i Rygielski podają zresztą o rok wcześniejszą datę kręcenia filmu (1957) i w związku z tym wypasu (1956), co jest mniej prawdopodobne i nie zgadza się z pozostałymi źródłami. Ponadto uważają oni, również w przeciwieństwie do pozostałych źródeł, że rancho, zbudowane dla potrzeb filmu, znajdowało się w Krywem, nie w Tworylnem. Jednak na prawdziwość informacji o „kowbojskości” wspomnianego wypasu może wskazywać fakt, że obaj uczestnicy byli studentami (fascynację ówczesnych studentów pracą prostego pastucha można sobie wyobrazić chyba tylko na tym tle) i wg Potockiego mieli obnosić się z bronią – po wypłaty przyjeżdżali uzbrojeni w bagnety i karabin, który zresztą wg Michałowskiego i Rygielskiego był w rzeczywistości starą, sfatygowaną wiatrówką. Byłby to pierwszy znany przykład obecności w Bieszczadach wątku kowbojskiego.
(Z uzyskanych już w trakcie kończenia książki informacji (http://www.rajskigosciniec.pl/przewodnik/wojownicy.pdf ) wskazuje, że „Rancho Texas” mogło być wręcz próbą łagodnego wykpienia idei „polskich kowbojów” – która w tej sytuacji oczywiście musiała być starsza. Próbą nieudaną, bo entuzjazm ówczesnych młodych inteligentów był tak wielki, że film ten przyczynił się tylko do nagłośnienia owej legendy. Brak przy tym wzmianek, że chodziło konkretnie o wykpienie owych dwóch pionierów i ich inicjatywy, a nawet nie nazywa się ich wprost kowbojami.)
Autor pierwszej wymienionej publikacji twierdzi też na s. 118, że Bieszczady „stworzyły” trzy filmy, i zalicza do nich oprócz wyżej wymienionego także „Bazę ludzi umarłych”, przedstawiającą te góry jako eldorado twardzieli. Film ten powstał na podstawie utworu Hłaski, a jego tytuł przerobiony został później z kolei na nazwę kultowej knajpy bieszczadzkiej „Baza Ludzi z Mgły” w Wetlinie. W 1968 r. wszedł na ekrany najbardziej udany polski western - „Wilcze echa”, łączący wszystkie wcześniejsze wątki, „który uczynił z Bieszczadów najbardziej egzotyczny zakątek Polski”.

Wróć do tekstu ^

2

Jako ciekawostkę, warto dodać, że westmani nie utożsamiali kultury łemkowskiej z folklorem. Kultura łemkowska była czymś autentycznym, głęboko przeżywanym, podczas gdy pojęcie „kultury ludowej” kojarzyło się z naiwnymi próbami legitymizacji przez komunistów własnej władzy za pomocą odwołania do ludowości.

Wróć do tekstu ^

3

Prawdopodobnie zakapiorzy istnieli również w Europie Zachodniej (pomijam tu problem komun hipisowskich, bo to trochę co innego), jednak, jak cały tamtejszy „ruch protestu”, nie wiązali się z antykomunizmem, a wprost przeciwnie. Nigdzie jednak chyba zjawisko to nie rozwinęło się na taką skalę, jak w Polsce, i nigdzie nie łączył się z nim taki entuzjazm społeczeństwa. Działo się tak m. in. dlatego, że wobec lewicowego kursu tamtejszego protestu, legenda amerykańskiego Dzikiego Zachodu nie mogła odgrywać roli wzmacniacza. Trochę podobna sytuacja, jak w Polsce, istniała w USA. Tam jednak istniał prawdziwy Dziki Zachód (względnie – po jego „ucywilizowaniu” – prowincja z dostatecznymi przestrzeniami), od dawna będący miejscem ucieczki wszystkich tych, którym nie pasował wielkomiejski materializm i egoizm. Nie miał on jednak inteligenckiego charakteru i był, jak już pisaliśmy, dużo brutalniejszy.

Wróć do tekstu ^

4

Ekstremalną jeśli chodzi o sposób życia, ale zwykle bardzo nieścisłą jeśli chodzi o wyposażenie.

Wróć do tekstu ^

5

Uzyskane w trakcie kończenia tej książki informacje wskazują, że nie jest to zupełna prawda. Istniała również zamieszkana przez zakapiorów wieś Piaski – ostatnia na Mierzei Wiślanej wieś pod sowiecką granicą. Mieszkańcy jej trudnili się rybołówstwem i wyrębem lasu. Znamienne jest to jakby archetypowe umieszczanie owych schronisk dobrowolnych wygnańców z „nowoczesnego życia” na krańcach dostępnego wówczas dla mieszkańców Polski świata. Być może, takich miejscowości było więcej, ale nie ulega wątpliwości, że Bieszczady były największym i najlepiej znanym terytorium polskiej zakapiorszczyny.

Wróć do tekstu ^

6

Fakt, że należał do nich kiosk z tandetnymi pamiątkami w Cisnej, wskazuje, że pierwowzorem był zapewne bard bieszczadzki, Rysiek Szociński – który, oczywiście, nie mieszkał w Huczwicach, tylko w Strzebowiskach, i nie miał nic wspólnego z kradzieżą ani przemytem ikon.

Wróć do tekstu ^

7

Zapewne właśnie to utożsamienie zakapiorstwa ze skrajną opozycyjnością polityczną wiązało się z tym, że Jerzy Kowalczyk (jeden z braci Kowalczyków, którzy w przeddzień uroczystej akademii ku czci funkcjonariuszy MO i SB podłożyli w proteście przeciw krwawemu stłumieniu robotniczych protestów w grudniu 1970 r. bombę w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu) po wyjściu z więzienia zamieszkał w barakowozie na odludziu, na białokurpiowskim bagnie Pulwy.

Wróć do tekstu ^

8

Kościół katolicki (instytucjonalny) nie próbował w żaden sposób wyjść naprzeciw dążeniom westmanów, ani tworzyć sensowniejszej wersji zakapiorstwa, choćby w oparciu o tradycję pustelniczą, co z pewnością zlikwidowałoby wszystkie minusy stylu życia zakapiorów. Zredukował się bowiem już wtedy do czegoś w rodzaju Głównego Urzędu ds. Walki z Komunizmem. My, westmani, bardzo szanowaliśmy Kościół za jego przeciwstawianie się Systemowi – ale wiedzieliśmy dobrze, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, „na preriach” - na połoninach i w głuszach leśnych.

Wróć do tekstu ^

9

Znany mi jest przykład instruktorki harcerskiej, która związała się z artystą-alkoholikiem. Chciała zostać Gałązką Jabłoni, a musiała, niestety, stać się Martą Kucharską. (Gałązka Jabłoni – nieobecna bohaterka „Siekierezady”, przedmiot westchnień głównego bohatera, Janka Pradery. Wzorowana na żonie Edwarda Stachury - Zycie. Marta Kucharska – „ostatnia narzeczona” Stachury. Opiekowała się nim w ostatnim okresie jego życia. Nie udało się jej ustrzec go przed samobójstwem.)

Wróć do tekstu ^

       Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.

     Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury

     TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.

 ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY

     Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na  FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.