chicku

chicku

Daria_Sobieska_fot._Krzysztof_WiniewskiTyle razy się już zbierałam aby pojechać do Grochowic, dopiero w tym roku jednak udało mi się. Powstrzymywał mnie do tej pory fakt, że nie mam z kim tam jechać, moi znajomi mają zupełnie inne zainteresowania i nie wiążą się one w żaden sposób ze Stachurą i z poezją w ogóle. Nie śpiewają przy ogniskach piosenek Stachury, Leśmiana i innych, z moją gitarą siedziałam w pokoju sama i nie było osoby, z którą mogłabym się podzielić nowo usłyszaną piosenką z tekstem takiego a takiego poety, nie miałam nikogo do śpiewania, grałam więc do siebie samej i do czterech ścian, gdy byłam w domu, to wychodziłam śpiewać do gór, do drzew, gdzieś na szczycie mojego wzgórza. Nie miałam bratniej duszy. Tym razem to nie powstrzymało mnie i przyjechałam sama, przecież to festiwal poświęcony twórczości Edwarda Stachury, skoro nie mam znajomych o podobnych zainteresowaniach, to Grochowice powinny być idealnym miejscem do poznania odpowiednich ludzi. 

Daria_Sobieska_oddalona_fot._Krzysztof_WiniewskiDolny Śląsk zachwycił mnie, dumna jestem, że to moja mała ojczyzna, że pochodzę stamtąd. Gdy jechałam do Głogowa taka samotna i z gitarą na kolanach to tak myślałam sobie, że być ślązakiem to jednak cudowna sprawa. Z Wrocławia jechało się dosyć długo, miałam czas na obserwowanie terenu zza brudnego okna. Jadę do Głogowa przez Dolny Śląsk i czuję, że moje są te wszystkie maki polne, że moje są te sarny co się ganiają po torach, moje chmury na niebie i trawy wysokie co przez okno pędzącego pociągu zlewają się w jedną mglistą, falującą tasiemkę. Dwadzieścia lat straciłam na szukanie domu, a to wszystko tutaj przecież i nie jest prawdą, co mówią, że kominy wszędzie i dym szary, i że brudno. Były mąki, były wzgórza niskie sinoniebieskie w oddali i chaty i domy. Jadę więc szczęśliwa z gitarą na kolanach.

Zachwyciła mnie serdeczność tych ludzi, taka naturalną, nie wyuczona i nie wymuszona, ale taka szczera i od serca. Zapytałam w Głogowie jakichś przypadkowych ludzi o drogę na dworzec PKS, a oni nie dali mi spokoju, póki nie upewnili się, że mam niedługo autobus do Grochowic i wiem skąd i tak dalej. Na samym dworcu zajął się mną kierownik tego budynku. 

Kotla, co za cudowna wieś, mogłabym rzec nawet, że jedna z piękniejszych, jakie w życiu widziałam, jak i Grochowice. Czasem piękna jest tyle, że nie da się tego opisać, wtedy już nie ważne są umiejętności, talenty. Wszystko brzmi banalnie. Za oknem szum pól złotych od zbóż, kukurydza zieleni się na horyzoncie, autobus rzęzi i raz na jakiś czas przechodzi przez głowę myśl, że rozwali się zupełnie i rozpadnie zanim zdążę dojechać. Słońce lśni na ulicach asfaltowych i na liściach roślinek wyrastających z dziur w jezdni. 

fot._ukasz_PompaGdy tylko wysiadłam, zatrzymał się samochód, jakaś kobieta otworzyła drzwi i powiedziała, że jeśli ja na Stachuriadę to ona mnie zawiezie. 

Sama Stachuriada nie była tak cudowna, inaczej to sobie wyobrażałam. To był festyn a połowa z ludzi tam obecnych nie do końca chyba wiedziała, po co tam jest. Nie wszyscy przyjechali po Stachurę i poezję, część ludzi było tam po to, by napić się piwa i posłuchać koncertów. Przez moment nawet było mi smutno. 

Moja prawdziwa Stachuriada zaczęła się po godzinie dwudziestej pierwszej, zgłosiłam się do konkursu poetyckiego. Szesnastu uczestników wraz ze mną miało wystąpić. Pan wychodzi na scenę i zapowiada, że na dziś koniec koncertów i czas na poezję. Ktoś zabuczał, ktoś coś jęknął, na widowni została tylko garstka osób, pewnie tylko przyjaciele tych występujących. Scena, ciemna noc już nad lasem, zimno a ja w swetrze skulona, para bucha mi z ust, oplątuje lekko mikrofon, gdy mówię. Poziom konkurencji oceniam dosyć wysoko, kilka osób utkwiło mi w pamięci, mieli dobre wiersze, podobali mi się. Po skończonej prezentacji ognisko, tam zaczepiał mnie koszmarnie namolny chłopak, jeden z tych, którzy nie mają pojęcia, gdzie w ogóle się znajdują i dlaczego. Nie wiedział kim był Stachura, chciał tylko mój numer i mówił straszne głupoty. Nie rozumiał mnie zupełnie, tak jakbyśmy byli oboje przybyszami z innej planety. Przy tym właśnie ogniu poznałam także niesamowitych ludzi, którzy już mówili w tym samym języku co ja. Porozmawialiśmy też z innymi poetami, którzy zaprezentowali bardzo ciekawe wiersze, czułam się wspaniale. 

fot._ukasz_Pompa_2Zaproszono pod scenę uczestników, bo jury - ludzie ze Związku Literatów Polskich - chce ogłosić wyniki konkursu. Wygrali ludzie z okolic, Kotla, Grochowice, Głogów. Nie byli to ci ludzie, na których stawiałam, wyglądało to wszystko dosyć komercyjnie. 

Zapłonęły dwa ogniska, z naszego trzeba się było przenieść bo zeszli się pijani ludzie z okolic, aby się ogrzać, jeszcze czegoś się napić, byli wulgarni i rządzili się bardzo. Dołączyliśmy do drugiego kręgu i tam było wspaniale, całą noc do białego rana śpiewaliśmy, graliśmy, były gitary jeszcze prócz mojej i cieszyłam się, że spotkałam ludzi, którymi mogę śpiewać. Znali nawet grupę Bez Jacka i ich piosenki, mogłam z nimi grać wiersze Leśmiana, niesamowite. Dużo też spędziłam wtedy czasu z pewnym wspaniałym człowiekiem, który rano po skończonym ognisku, gdy już ostatnie najwytrwalsze osoby odpadły, pokazał mi swoją twórczość i doszliśmy do wniosku, że naprawdę dobrze się rozumiemy, że jesteśmy osobami o bardzo podobnych charakterach, na świat patrzymy podobnie i problemy miewamy podobne. Popilnował mnie, gdy przez godzinę zdrzemnęłam się zawinięta w śpiwór przy ognisku, całe to cudowne towarzystwo traktowało mnie jak córkę, takie małe wspólne dziecko o które trzeba dbać i które trzeba kochać.

Po całej tej nocy lekko zachrypłam i zatrułam się, przed samym moim występem na scenie musiałam pobiec do toalety, aby zwymiotować wszystko, co ostatnio zjadłam. Występ nie poszedł mi tak, jak oczekiwałam, ale szczerze mówiąc ta cała Stachuriada jako festiwal, straciła zupełnie dla mnie znaczenie, gdy przyszedł czas na to, czym byłam już prawdziwie zachwycona. Otóż ta grupa wspaniałych ludzi zakłada stowarzyszenie a póki co kręcą film na temat życia Stachury w miejscach, w których bywał. Miałam więc niepowtarzalną okazję obejrzeć na własne oczy domek babci Oleńki, las, w którym odbywała się cała ta Siekierezada, remizę w Grochowicach i salę zabaw, oraz wiele więcej, ale o tym zaraz. Po kolei. 

fot._Artur_NowiskiZ rozmów z panią Irenką dowiedzieliśmy się, że Stachura wiernie odwzorował życie ówczesnej wsi Grochowice. Zrobiliśmy z nią niedługi wywiad, a potem udało nam się dotrzeć do osób, które pracowały razem ze Stachurą przy wyrębie lasu i są to ostatnie żyjące osoby, będące bohaterami książki "Siekierezada ", czyli pan Nikodem z piłą łańcuchową i jego przemiła żona. Spotkaliśmy się wieczorem na rozmowę w ich domu, jednak dla mnie nie przypominało to w ogóle klasycznego wywiadu. Jak już znajdę kiedyś miłość mojego życia, to chcę się tak zestarzeć, jak oni. Takie małżeństwo to jest mistrzostwo, Boże, tyle miłości i czułości w dwojgu starszych ludzi, do tego wszystkiego jeszcze poczucie humoru. Zachwycili mnie. Siedzieli obok siebie na kanapie, zadawaliśmy im pytania, pan Nikodem bardzo lubi dużo mówić, żona co chwilę biła go pięścią w kolano mówiąc ,,dziadek! Ty wodolejcu!" . Dowiedzieliśmy się od nich naprawdę dużo, pytaliśmy, jaki był Edward Stachura, jak oni go wspominają. Skryty, tajemniczy, pan Nikodem bardzo przeżywał ten moment, w którym zapytał Stachurę, po co on tu właściwie przyjechał, do tego lasu, a poeta odpowiedział - żeby odpocząć. Dziwna to była odpowiedź, odpoczynek przy tak ciężkiej pracy fizycznej, ale Stachurze chodziło raczej o odpoczynek psychiczny i ja go rozumiem. Powiedzieli nam również o tym, że Stachura pisał prawdę, postaci wcale nie są zmyślone i gdy wyszła książka, każdy mógł tam bez problemu odnaleźć siebie. W końcu dostałam odpowiedź na to pytanie, które tak dręczyło mnie odkąd przeczytałam Siekierezadę - ta książka jest jednak całkowicie realistyczna. Pan Nikodem jedynie narzekał, że on wcale tam nie pił i nie chodził po bimber, jak Stachura pisał i że nie postawił mu wcale flaszki. Opowiadali dużo o życiu w Grochowicach w latach siedemdziesiątych i ich opisy faktycznie pokrywały się z tym, co Stachura pisał. Żona pana Nikodema mówiła, że gdy jej mama w tym lesie dziabnęła się w nogę siekierą, Stachura jako jedyny miał apteczkę i posłużył pomocą, dzielnie wziął kobietę na plecy i zawiózł motorem chyba do lekarza. Mówili też o sobie, że w roku 1955 jak brali ślub, to nic nie mieli oprócz jednej pościeli i kompletu sztućców, tylko siebie mieli i są tak razem już sześćdziesiąt lat i dobrze im ze sobą. Wszyscy w wiosce zazdroszczą im, że wszędzie razem, pracowali razem w lesie całe życie, wszędzie, nawet do sklepu po bułki chodzą razem, na rower, na spacer, nierozłączni. Żartują z siebie nieustannie, rozmowy z tymi ludźmi nigdy nie zapomnę. Nie zapomnę przede wszystkim tych ludzi.

fot._Bolesaw_KajaNastępnego dnia z samego rana (po kolejnej nocy bez snu) wybraliśmy się do kościółka grochowickiego na Mszę Świętą, tam spotkaliśmy się z przesympatyczną żoną pana Nikodema, porobiliśmy zdjęcia, poszliśmy na grób babci Oleńki. 

O niej też opowiadali, nazywała się Franciszka Olechna i kochali ją wszyscy, ponoć chodziła wciąż w chustce na głowie i bardzo była sympatyczna, dobra i uczynna. Gościła różnych ludzi, w tym Stachurę, a on opisał jej postać bardzo wiernie. 

Po wizycie w kościele pan Nikodem i jego cudowna żona zaprowadzili nas do tego lasu tak pięknie opisanego w "Siekierezadzie ". Zobaczyliśmy dokładnie te wszystkie miejsca, w których pracował Stachura, gdzie dokładnie rąbał drzewo, a to wszystko pięknie było dopełnione tym, co mówiło nasze małżeństwo. O poecie siedzącym w zamyśleniu na pniach, gdy wszyscy już skończyli pracę, o tym jak nagle wyjmował notes i z pasją coś tam zapisywał a nikt przecież wtedy nie wiedział, że to pisarz, ten tajemniczy człowiek, co przyjechał nie wiadomo skąd, by odpocząć przy wyrębie lasu zimą. Nie mówił nikomu nic o sobie. Dopiero potem się dowiedzieli, gdy wyszła książka. 

Byłam zachwycona tym spacerem, dokładnie zobaczyliśmy wszystko, gdzie nowy las a gdzie ten poniemiecki, gdzie Stachura miał swój sektor, gdzie machał siekierą. Rozmawialiśmy bardzo dużo z tymi ludźmi i było naprawdę cudownie. Przy tym wszystkim bardzo polubiliśmy to nasze starsze małżeństwo. Żal mi było rozstawać się z nimi tym bardziej, że nie wiem, kiedy ich znów spotkam i czy w ogóle jeszcze spotkam. 

Po południu jechaliśmy już w stronę Głogowa i także bawiłam się cudownie z grupą tych bliskich mi ludzi. Jedliśmy dziki czosnek na łące, robiliśmy zdjęcia, śmialiśmy się i oglądaliśmy inne miejsca związane ze Stachurą. ,,Hoplanka" niestety już nie istnieje, został tylko zamurowany ślad po drzwiach na ścianie budynku w Kotli. 

To wszystko było dla mnie bardzo ważne, bo odkąd parę lat temu przeczytałam ,,Siekierezadę" po raz pierwszy, marzyłam wręcz o tym, by choć na chwilę znaleźć się w tych miejscach opisanych w książce, teraz po tym czasie rzeczywiście znalazłam się w Grochowicach a nie śniłam nawet, że dane mi będzie także rozmowa z ludźmi, którzy byli częścią tej powieści. 

Śladami Stachury wędrowaliśmy po okolicy, starorzecze Odry, mosty, a nawet słupek przydrożny, na którym Stachura przysiadł udało się nam odnaleźć. Bardzo podobał nam się dworzec PKP w Głogowie, tam się już zbierałam na podróż powrotną do Wrocławia. Pośpiewałam, pograłam na gitarze, a potem machałam im z okna. 

Bawiłam się cudownie, wracałam późnym wieczorem i koszmarnie byłam zmęczona. Czasem takie mam wrażenie, jakby mi się to wszystko przyśniło. 


Daria Sobieska

fabula

Przed wszystkimi podróżami: w Bieszczady, na Jukatan, do Patagonii, dookoła świata, na biegun północny, południowy, na Księżyc, na Marsa, na Wenus, dokądkolwiek, przed wszystkimi tymi podróżami – jest jedna prawdziwa podróż i absolutna: w głąb siebie. E. Stachura

Być może spodziewasz się przeczytać tutaj o cudownościach związanych z podróżami. Może szukasz porad, wskazówek, tipów. Jednak dzisiaj będzie zupełnie inaczej, będzie tak jak nigdy. Będzie w głąb. Będzie trochę na opak. Zapraszam. Czytaj uważnie!

Wrzesień, właśnie zakończyły się XIV Ogólnopolskie Spotkania Poetów Biała Lokomotywa, nie byłam na wszystkich edycjach, ale mam takie wrażenie, że też naście ich uzbierałoby się. Świadomie jednak nie szukam daty, kiedy byłam w Aleksandrowie i Łazieńcu po raz pierwszy, i liczby ile to już razy. Jakoś w kontekście Białej i postaci Steda nie chcą się mnie trzymać wszelkie rejestry. Dla mnie ważna jest pewna płynność bywania i niezmienność atmosfery, chłonięcie klimatu. Ta niezmienność jest trochę paradoksalna, bo Biała Lokomotywa przecież co roku wygląda inaczej i ta inność jest bardzo dobra, bo żywa, bo ciekawa. Natomiast w niezmienności mieści się tutaj na pewno właśnie ta atmosfera, która od lat jest przyjazna, domowa i Stedowa, w dużej mierze dzięki Darii Lisieckiej, która zresztą niezmiennie chce i to czuje się, że właśnie chce, organizować Białą. Robi to doskonale, bo przede wszystkim z pewną misją i sercem.

Niezmienne są przecież przedpołudnia pod Domem Steda, gdzie następuje zawsze najlepsze uznanie dla jego twórczości, gdzie zawsze jest pogoda, unosi się duch poetycki, nie ma przepychu i reklam, jest spokój i zamyślenie, a czasem milczenie. I tak ma być.

Myślę, że Biała Lokomotywa ewoluowała w bardzo pozytywny sposób, mam porównanie z imprezami, które odbywały się dawniej, wieczorami poezji w Fado, MCK-u, czy Bibliotece. Wszystkie te miejsca były oczywiście świetnymi miejscami do prezentowania poezji, do wyśpiewania i wygrania pieśni, a nawet do zaistnienia konkursów poetyckich, ale miejsca, które od dwóch edycji goszczą poetów z całej Polski czyli otoczenie Domu Steda oraz świetlica Sołecka w Łazieńcu wydają się być po prostu idealne. Plusem tu jest wszystko, bo to prawdziwe miejsce gdzie Stachura przebywał, mieszkał, gdzie mieszkała jego Matka, to miejsce oddalone od miasta, od zgiełku i nadmiaru, miejsce, które posiada przestrzeń i dal, która się tak bardzo z twórczością Steda kojarzy.

Krótko mówiąc, po raz kolejny się nie rozczarowałam, choć trochę obawiam się tego za każdym razem jadąc na Białą, że jednak wspomnienia są silne i to co było, było super, więc przecież jak może zdarzyć się coś lepszego. No właśnie może.

Po raz kolejny byliśmy tam silną ekipą wrocławską i wieźliśmy wiersze i pieśni. Cieszę się, że udało nam się przeredagować, zmienić na potrzeby chwili i mniejszej ilości uczestników nasz projekt „Światy równoległe”, który po trosze jest performancem, po trosze spektaklem poetyckim. Myślę, że daliśmy radę przedstawić w nim to, co chcieliśmy. Choć przecież to nie jest łatwe, pokazać nasze różne światy i oczywiście niedoskonałości w tym nie brakuje. Mam nadzieję jednak, że ci, co go oglądali coś tam po prostu dla siebie znaleźli.

Z kolei nasz indywidualista, młody bard Antoni swoim recitalem zaskoczył nawet nas Wrocławian i choć głupio chwalić swoje podwórko, napiszę w tym miejscu po prostu kilka słów o tym jak ja te piosenki odbieram.

Przede wszystkim recital Antka był na zakończenie całego festiwalu około 24.00 i kiedy wszyscy naprawdę już byli trochę zmęczeni, jego głos spowodował, że nie można było siedzieć inaczej jak tylko z szeroko otwartymi oczami i nie można było się nie wzruszać, i nie myśleć o tym, że piosenki, które się słyszy po raz pierwszy, już chce się słuchać następny i jeszcze następny raz. To piosenki napisane do opowiadań, czy dzienników Stachury.

Tak, zaczęłam od nas Wrocławian, pewnie dlatego, że bliżej i łatwiej, ale przecież wróćmy do początku. Sensem takich spotkań jest to jak wielu różnych poetów się na nich pojawia i jak dużo możemy się od siebie nauczyć, i sobie pokazać.

Początkiem było silne uderzenie czyli utwory Stachury śpiewane przez Jana Kondraka w połączeniu z wierszami Piotra Macierzyńskiego. To było naprawdę mocne i doskonałe połączenie. Zabrzmiał Sted w połączeniu ze współczesną dobrą życiową poezją. Nic bardziej sugestywnego i prawdziwego nie mogło otworzyć Białej.

Drugim ważnym i bardzo pięknym momentem było czytanie wierszy pod Domem Stachury, w tym roku było to wyjątkowo pełne czytanie i opowiadanie, bo też każdy mówił o swoim spotkaniu z sylwetką i twórczością Steda. I to właśnie było bardzo potrzebne nam wszystkim, to dzielenie się Stedem , a później jeszcze oddanie po jednym wierszu, czy piosence. Takiej pełni w tym miejscu jeszcze chyba nie czułam, choć jak wspomniałam na początku, każda Biała jest inna i każda niesie dużo dobrego. Jednak to mówienie o Stachurze od serca w warunkach nieidealnych do słuchania, ponieważ, jak Daria słusznie stwierdziła, niektóre słowa i wiersze umykały, mogły usłyszeć je tylko osoby siedzące blisko mówiącego. Po prostu troszkę nam przeszkodził wiatr, który te słowa porywał i niósł gdzieś dalej. Ale przecież nawet to zjawisko było bardzo Stachurowe właśnie.

Kolejnym mocnym punktem festiwalu był recital Jerzego Stachury i jego syna Krzysztofa, bardzo piękny muzycznie , tekstowo to oczywiście wiadomo. To znowu było połączenie tradycji z nowoczesnością, głosu dawnego poety z głosem, a raczej dźwiękami współczesnego muzyka. Uczta dla uszu.

Później spora dawka poezji i piosenek w wykonaniu autorów i pieśniarzy z różnych stron Polski; z Inowrocławia, Bydgoszczy, Katowic, Gdańska, nie wszystkich wysłuchałam, bo i też rozmowy toczyły się równolegle, ale poziom był wysoki i wszystkie z tekstów zasługiwały na zasłuchanie i refleksję, wiem, bo sami później rozmawialiśmy między Hurtownikami i na każdym z wieczorów, spotkań, koncertów ktoś z naszej ekipy był i chłonął.

Zresztą niektórzy z tych poetów dali się poznać już pierwszego dnia na Slamie poetyckim. I w tym miejscu trzeba o slamie napisać szerzej. Jest to na pewno znaczący punkt Białej, przynajmniej od poprzedniej edycji, wcześniej, jak pamiętam, były konkursy , turnieje jednego wiersza. Slam natomiast jest fajny, bo jest żywy i wprowadza świeżość, naprawdę może każdy zaprezentować swój utwór, bo liczy się też bardzo forma prezentacji, ocenia publiczność, autorzy oceniani są w parach w systemie pucharowym. W zeszłym roku mnie osobiście trochę slam rozczarował, ale pewnie złożylo się na to wiele czynników, było mało uczestników, może niektórzy obawiali się takiej formy i dlatego nie zdecydowali się na udział. W tym roku uczestników było 17 i myślę, że bardzo dobrą robotę zrobiły warsztaty slamowe prowadzone przez Dominika, przede wszystkim oswoiły z tą formą i ośmieliły autorów. Ja wprawdzie nie byłam na warsztatach, więc nie mogę tak do końca nic o nich napisać ale myślę, że ich funkcja właśnie taka miała być i bardzo dobrze się stało, że zaistniały. Slam bardzo dobrze poprowadził właśnie Dominik Rokosz, a jedynym minusem było to, że autorzy czasami czytali na czas, żeby zmieścić w 3 minutach jak największą ilość tekstów, co w sumie było trochę szkodliwe i dla czytającego i dla słuchających. Trudno ocenić całą garść wierszy, a też nie wybrzmią one należycie. To jednak kwestia pewnie tego, że ktoś pierwszy raz bierze udział w slamie i jeszcze po prostu nie ma doświadczenia. Poza tym jednak było to ciekawe i dość emocjonujące przeżycie, tak dla uczestników, jak i dla publiczności. Teraz po wszystkim już, myślę też, że słusznie wygrała Agata Szudzik, reprezentowała naprawdę dobry poziom i dobrze też swoje wiersze zaprezentowała. Brawo za odwagę i życzę jej naprawdę rozwoju poetyckiego.

Wspaniałą chwilą Białej było też ognisko na sam koniec spotkań, kiedy to mogliśmy posłuchać już mniej formalnie pieśni i piosenek w wykonaniu tych, co za pan brat z gitarą.

W tym miejscu trzeba by też wspomnieć o wszystkich wspaniałych ludziach, którzy zadbali o nas poetów, o to, by spotkania zostały w dobrej naszej pamięci; o paniach, które zajęły się przepysznym poczęstunkiem i zawsze w odpowiednich momentach nam go serwowały, o panu, który zadbał o ognisko i zaopatrzenie, o wszystko, co nie jest tak oczywiste i nie jest widoczne na tym pierwszym planie.

Nieoceniony był pan nagłośnieniowiec, który zadbał o całość akustyczną spotkań, a miał naprawdę sporo pracy, no i oczywiście nie można nie wspomnieć o Dorocie Ścisłej, która jest autorką graficznej strony Białej, te wszystkie plakietki, pocztówki, plakaty, scenografia, tak wyglądały dzięki niej.

Ze mną jest tak, że Biała zostaje mi w sercu i pamięci na długo i dobrze, że odbywa się właśnie z początkiem września w czasie, kiedy zaczyna się szkoła, bo jest przez to przedłużeniem wakacji i robi mi coś takiego, że wydłuża wrzesień tak, jakby trwał co najmniej dwa miesiące. Jednocześnie jest to też wydłużenie lata i przez to czuję jakby na wszystko był nagle czas i jest w tym dla mnie dużo spokoju. Jak się okazuje ta Biała Lokomotywa, która jest we mnie nie tylko przez drogę powrotną pociągiem, ale też przez tydzień po powrocie, a bywa, że i dłużej, jest także w innych, nawet tych Hurtownikach, którzy odwiedzili Łazieniec po raz pierwszy.

 

Justyna Paluch

1

Dwudziesta edycja Stachuriady, która miała się odbyć w dniach 20-22 czerwca, zbliżała się wielkimi krokami, a ja miałem masę obaw i pytań: „Jechać, czy nie jechać? Jak jechać, to po co? Czy czeka mnie kolejne rozczarowanie?”. Po zeszłorocznej Stachuriadzie tylko to mi pozostało o czym nie wspominała relacja Łukasza Pompy zatytułowana „Jak to było na Stachuriadzie w Grochowicach, czyli o poezji, ogniu i babci Oleńce” w 2013 roku. Prawdę napisał nie wdając się w szczegóły: „To było ciekawe doświadczenie ścierania się literackiej poezji słowa oraz prostych pragnień ogniskowych śpiewów, artykułowanych w formie żądań z podchmielonych (pojedynczych acz głośnych) gardeł ("Grajcie!", "Zróbmy przerwę!" itp. Itd.). Większość siedziała zdumiona takim dysonansem. Część próbowała reagować, wdając się w dyskusje z co głośniejszymi współtowarzyszami ogniskowego "miru".”[1] Tutaj właśnie trzeba dodać, iż zmuszony byłem czytać bez światła i bez mikrofonu, co wyraźnie pokazało stosunek organizatorów do mojej osoby. Tym razem na całe szczęście nie byłem zaproszony przez organizatorów, bo nawet nie przeproszono mnie za to niedopatrzenie. Tegoroczną 20-tą edycję, zapowiadał bardzo skromny artykuł w którym czytamy: „Przypomnijmy, że Stachuriada jest niezwykłym wydarzeniem organizowanym na grochowickiej polanie, świeżym powietrzu i w muzycznej atmosferze. Impreza jest poświęcona poezji Edwarda Stachury.”[2] Ostatnie zdanie zrodziło we mnie pytanie: „Czy ta poezja rzeczywiście tym razem się pojawi?”. Zajrzałem do programu Stachuriady i tam czytam: „Nocny Turniej Jednego Wiersza „o dym białej lokomotywy””.[3] Poszperałem trochę w sieci aby dowiedzieć się czegoś więcej. Zasady zgłoszenia do konkursu były bardzo proste i nie określał ich żaden regulamin, jak ma to miejsce w przypadku Przeglądu Piosenki Poetyckiej: „Każdy z zainteresowanych przedstawi własny tekst poetycki o dowolnej tematyce. Prezentacje te oceni konkursowe jury. Na laureatów czekają atrakcyjne nagrody rzeczowe (dla zwycięzcy przewidziano tablet) i dyplomy. Warunkiem uczestnictwa jest ukończone 16 lat. Chętni mogą już zgłaszać swój udział drogą elektroniczną, podając imię i nazwisko, nr telefonu i tytuł utworu, który chcą zaprezentować.”[4] Postanowiłem wysłać tytuł jednego ze swoich wierszy, po czym zaraz otrzymałem potwierdzenie, że zostałem zakwalifikowany do turnieju. 

Na ostatni dzień zaplanowano grę terenową „Śladami Stachury”. Zainteresowało mnie to bardzo, więc poszukałem informacji na ten temat: „Osoby zainteresowane, w każdym wieku, będą mogły wziąć udział w tej grze i odkryć Stachurę i jego pobyt w Grochowicach. Zobaczyć te miejsce, które są z nim związane, np. dom babci Oleńki. Chcemy zachęcić wszystkich, którzy lubią robić to co my, czyli ganiać po lesie - mówi Krzysztof Stachów;2, komendant hufca ZHP Głogów. Trasę gry terenowej zaplanowano na około 60 minut…[5] Jeżeli miało by to być ganianie w dosłownym znaczeniu tego słowa, to spory kawał drogi będą musieli przebiec i to w niezłym tempie, by wyrobić się w godzinę. Nie chodzi tu tylko o dom babci Oleńki ale zręb na którym Sted pracował i sąsiadującą z Grochowicami, Kotlę w której autor „Siekierezady” bywał. Idąc pieszo musieli by z czegoś zrezygnować. Artykuł niestety nie podaje żadnych szczegółów odnośnie planowanej gry terenowej, więc tak naprawdę nic nie wiadomo po za tym, że można zobaczyć dom babci Oleńki. Nie wiadomo czego się spodziewać po tak skąpej informacji. Pomyślałem, że nie wezmę w tym udziału przez sam fakt, że sam artykuł jest mało przekonywujący. 

Poprzednia Stachuriada była obfita w nowe znajomości, a wśród nowo poznanych przeze mnie osób znalazł się Bolesław Kaja, który pochwalił się znajomością miejsc w których przebywał Edward Stachura. Był też w posiadaniu bardzo szczegółowych map topograficznych Kotli, Krążkowa, Sławy i Grochowic. Wpadłem na pomysł aby z jego pomocą wybrać się w te nieznane dla mnie miejsca, które zostały by udokumentowane w postaci filmików i zdjęć. Spotkałem się z nim aby omówić szczegóły i postanowiliśmy rozszerzyć nasz plan. Podczas gdy na grochowickiej polanie będą „rąbać drwa”, my wraz ochotnikami wybierzemy się do Starej Cegielni i tam na miejscu na trawie w czasie „pikniku”, będzie każdy mógł przeczytać swój ulubiony fragment z twórczości Stachury. Sami, już bez udziału innych osób, wybierzemy się aby odkrywać stachurową Kotlę. Bolek powiedział, że pojedzie do Grochowic samochodem, ze swoim znajomym Arturem Nowińskim. Ja wybieram się przez Poznań, a potem z Buku, z moją przyjaciółką Emmi. W ten oto sposób, mniejszy lub większy, staliśmy się konkurencją dla gry terenowej obecnej Stachuriady.

O godzinie 9:30 wyjechaliśmy z Buku i w południe dotarliśmy do Sławy, skąd od Grochowic dzieliło nas 14 km pieszej wędrówki. Liczyliśmy, że dotrzemy tam około godziny 15:00, jednak kiedy wyszliśmy z miasteczka udało nam się zatrzymać samochód, którym dotarliśmy do Krążkowa. Pozostało nam do przejścia 6 km co pozwoliło nam przyjrzeć się tutejszym łąkom i lasom, które odsłaniały przed nami swoje tajemnice. Dotarliśmy na grochowicką polanę jeszcze przed godziną 13:00 i nie było jeszcze nikogo. Polana też nie była jeszcze do końca przygotowana. Baner przy wjeździe był dopiero wieszany, dach sceny był dopiero podnoszony, stragany z żywnością i napojami dopiero zaczynały się otwierać, a na polanie stawiano pierwsze toalety przenośne. Poszliśmy więc szukać dla siebie miejsca i ogarnęło nasz pierwsze zdziwienie, że pole namiotowe jest mniejsze niż w zeszłym roku. Sporą jego część otrzymali uczestnicy Motostachuriady i trudno było nam zrozumieć, co sprawiło, że właśnie oni mają taki przywilej. Skoro jest to jubileuszowa Stachuriada, to powinna przyjąć o wiele większą ilość gości niż w latach poprzednich. Rozbiliśmy nasz namiot niedaleko granicy z charlejowcami pod samym lasem.

2

Do jedynego koncertu dzisiejszego dnia mieliśmy sporo wolnego czasu, postanowiliśmy więc rozejrzeć się po okolicy, aby ją lepiej poznać. Pierwszy przystanek, to dom Franciszki Olechny, powieściowej Babci Oleńki. Szliśmy, chyba dokładnie tak samo jak powieściowy Janek Pradera, bo gdy doszliśmy dom wyglądał dokładnie tak samo jak opisywał go autor: „Po lewej stronie duży dom z białej cegły, gdzieś tak w środku wsi.”[6]. Na ścianie domu wisi tablica pamiątkowa wykonana z białego marmuru, która odsłonięta została 16 sierpnia 2003 roku. Widnieje na niej napis: „W TYM DOMU ZIMĄ 1967 ROKU MIESZKAŁ EDWARD STACHURA”. Fakt pobytu potwierdził sam Stachura w liście do Bogusława Żurakowskiego z 25 marca 1967 roku: „Twój ostatni, sprzed dwóch miesięcy chyba, list doszedł mnie w Kotli, gdzie akurat byłem u Czopika. Jakiś czas tam u nich mieszkałem. Pracowałem styczeń, luty na zrębie w Zielonogórskim, następna wioska za Kotlą w stronę Nowej Soli. Trochę mieszkałem więc u Czopików, trochę w tej wsi na kwaterze.”[7]. Stachura został zatrudniony do pracy na zrębie przez Władysława Majdańskiego, który w powieści pojawia się jako leśniczy Bogdański, a pracę załatwił mu poeta Jan Czopik uczący w tamtym czasie języka polskiego w grochowickiej szkole podstawowej. Wspominał po latach: „Ten pana Czopika kolega nie wyglądał na drwala, ale przyjąłem go, bo ludzi nigdy za dużo. Pan Stachura powiedział, że robotę w lesie zna, ale szybko się okazało, że zna raczej ze słyszenia. Dostał ode mnie małą kabłąkowatą piłę. Kiedyś wydaję ludziom paliwo i widzę, że pan Stachura coś klepie siekierą na pieńku. Pytam się go, co robi, a on: „Wie pan, ta piła jest chyba coś popsuta, zęby ma wykrzywione na wszystkie strony, to ja je prostuję.” Nie wiedział, że te zęby tak mają być, bo są na przemian: jeden ząb tnący, a drugi uprzątający. Pan Stachura pracował przy obcinaniu i paleniu gałęzi, wyrabiał kopalniaki i czyścił drzewo z kory. Zarabiał dużo mniej niż leśni (…)Nic nie mówił, że zamierza napisać książkę o Grochowicach, nie było widać, żeby coś zapisywał czy notował.”[8] Dzienniki poety jednak potwierdzają, że autor prowadził notatki w celu napisania powieści, która ostatecznie ukazała się w 1971 roku w „Czytelniku”.

Kolejnym miejscem jakie postanowiliśmy zobaczyć i zarejestrować, to grób „Babci Oleńki”, a właściwie Franciszki Olechny, ur. 23 V 1903 roku - zm. 11 XII 1975 roku. Przy okazji odwiedziliśmy tutejszy Kościół, który był otwarty, co dziś rzadko się zdarza. W powrotnej drodze mijając remizę strażacką, dotarliśmy do Wiejskiego Domu Kultury w którym dawniej mieściła się szkoła podstawowa, gdzie języka polskiego uczył Jan Czopik, który załatwił Stachurze pracę na zrębie, a potem gościł go gdy ten zbierał materiały do swojej powieści. Obecnie też mieści się tutaj biblioteka.

3W drzwiach przywitała nas Irena Dolata, tutejsza mieszkanka i członkini Koła Gospodyń Wiejskich istniejącego od lat 60-ych, zapraszając do środka na herbatkę i na pogawędkę. Okazało się iż pani Irenka pamięta pierwsze Stachuriady organizowane we wsi i wyraziła swoją ogromną tęsknotę za tym co było, a dziś stało się bardzo komercyjnym wydarzeniem. Wspominała też, że w 2010 roku, kiedy z powodu powodzi odwołana została oficjalna Stachuriada[9], pojawiły się osoby które chciały zorganizować nieoficjalne spotkanie na grochowickiej polanie i przypominało ono tamte pierwsze spotkania sprzed lat[10]. Brakowało tylko drewnianej sceny, którą zstępowało ognisko i gdy zagrał młody Antek Kamiński, zawiało nadzieją iż dawne Stachuriady powrócą. Razem z Emmi i panią Irenką rozmarzyliśmy się nieco i po wypiciu herbaty poszliśmy dalej. Kierując się w stronę grochowickiej polany minęliśmy Salę Wiejską w której wydarzenia opisane przez Stachurę w Siekierezadzie, naprawdę się wydarzyły o czym zapewniała nas pani Irenka. To tutaj odbyło się to wielkie rabanie stołów.

W trakcie koncertu Leniwca, poszliśmy z Emmi oprowadzać grupkę osób po miejscach wcześniej wspomnianych, więc nie byliśmy już gośćmi, a przewodnikami oprowadzającymi po Grochowicach. Po powrocie wykłócaliśmy się o możliwość rozpalenia ogniska przy namiotach z dala od tego, który był przygotowany do rozpalenia na sobotni wieczór. Nasze ognisko było symbolem tych dawnych Stachuriad. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Tamto gromadziło wokół siebie ciemność, a wokół naszego skupiali się ludzie rozświetlając oczami gwieździste niebo. Oczywiście była gitara i śpiew no i rozmowy o tym co ważne, a i o tym co stanowi prozę życia.

5

W sobotnie przedpołudnie kibicowaliśmy Płaziorowi w Przeglądzie Piosenki Poetyckiej, który był jednym z naszych faworytów i zdobył wyróżnienie. Potem ponownie z Emmi staliśmy się przewodnikami dla Mateusza Nocka i Lucyny. W oczekiwaniu na kolejne koncerty dzieliłem się swoją poezją przy ognisku z Piotrkiem Płazą i innymi. Pod koniec pierwszego koncertu udałem się do namiotu z powodu problemów żołądkowych, które zmusiły mnie do szybkiego zakończenia dnia. Uniemożliwiło mi to udział w konkursie poetyckim, który wygrała osoba ponoć nie godna nagrody.

W niedzielny poranek obudziłem się też zbyt późno, by móc wyjść na szlak z Bolkiem i Arturem oraz innymi chętnymi. Poszli sami. Kiedy wrócili, udało mi się namówić ich by wybrać się do Kotli. Tam zobaczyliśmy dawny ośrodek zdrowia i przydrożny słupek na którym siedział bohater Siekierezady paląc papierosa. Próbowaliśmy też dotrzeć do kobiety, która w tamtym czasie pracowała w ośrodku ale jej nie zastaliśmy. W Kotli widzieliśmy również budynek w którym mieściła się powieściowa Hoplanka, a dziś nie ma już wejścia po schodach i jest tylko ściana w zamiast drzwi. Po powrocie na polanę nadszedł czas cudowny. Było nas niewielu, zgromadzonych wokół wywalczonego w piątek ogniska. Każdy coś miał: Bolek ziemniaki i cebulę, ja pomarańczę, ktoś inny coś słodkiego. Nazbierało się tego trochę i zrobiła się z tego uczta. Podzieliliśmy się tym wszystkim i było to piękne gdyż połączyło nas ognisko, to prawdziwe z dawnych Stachuriad. Czy kiedyś powrócą? Tego nie wie nikt. Tylko wiatr cicho szumi grając na liściach drzew do skrzypiec świerszczy, kiedy my żegnamy się z grochowicką polaną do przyszłego roku z jakąś nadzieją w sercu, że może się coś odmieni.

Krzysztof Wiśniewski



[1]Dostępny w WWW: http://stachuriada.pl/grochowice-2013.html [dostęp: 01 sierpnia 2014].

[2]Dostępny w WWW: http://www.glogowiakextra.pl/archiwum-pdf.php [dostęp: 01 sierpnia 2014], Red. Krzysztof Hryszkiewicz, Wyd. Royal Creation, Głogów 2014, nr 28, str. 5.

[4] Poetycki – Dym białej lokomotywy [online]. Dostępny w WWW: http://www.glogow-info.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=30856&Itemid=2 [dostęp: 01 sierpnia 2014].

[5] Dostępny w WWW: http://miedziowe.pl/content/view/69386/189/ [dostęp: 01 sierpnia 2014].

[6] E. Stachura, Siekierezada albo zima leśnych ludzi, [w:] Poezja i proza, t.3, Powieści, red. tomu H. Bereza, „Czytelnik”, Warszawa 1984, Wydanie II, str. 223.

[7] E. Stachura, Listy do pisarzy, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2006, str.193.

[8] M. Buchowski, Stachura. Biografia i legenda, Kamerton, Opole 1993, str.83-84.

[9] Ł. Pompa, Stachuriada 2010 w Grochowicach [online]. Dostępny w WWW: http://www.wgorach.art.pl/aktualnosci/item/32-stachuriada-2010-w-grochowicach.html [dostęp: 05 sierpnia 2014].

[10] Anda, Stachuriada 2010 Dostępny w WWW: http://www.strefapiosenki.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=721&Itemid=52 [dostęp: 05 sierpnia 2014]. 

pieczatka-76-urodzinyRozmowa z Janem Kondrakiem, liderem grupy Lubelska Federacja Bardów, która to w przyszłym roku, w Lublinie, świętować będzie piętnastolecie swojego istnienia.

Krzysztof Wiśniewski: Czy spotkał pan osobiście Stachurę?

Jan Kondrak: Nie. Ja mogłem go spotkać oczywiście, gdybym tropił jego obecność. On jeszcze żył, kiedy zainteresowałem się jego twórczością. Miałem szansę go spotkać, ale nie pomyślałem o tym.

A w którym roku to było?

To było w roku 1978, jesienią, zimą.

Jak zrodził się pomysł, żeby śpiewać Edwarda Stachurę?

To było dla mnie oczywiste, jak przeczytałem „Missa pagana”, że to trzeba zaśpiewać i że ja to natychmiast zrobię. To w 1978 roku właśnie powziąłem tę decyzję, że to jest materiał na oratorium co najmniej. Na pewno na jakąś wielką formę muzyczną. Ja cały czas tam słyszałem duży skład orkiestrowy, ale miałem wtedy osiemnaście lat. Zero możliwości zorganizowania jakichkolwiek nagrań, w ogóle czegokolwiek. Byłem chłopcem ze wsi po prostu, który miał takie marzenie, ale też nikt mi nie zabraniał nagrać tego z gitarą czy też śpiewać sobie tego z gitarą. Na początku to sobie nawet na pianinie podgrywałem te utwory. Nie miałem gitary. Gitarę kupiłem półtora roku później ze składanych pieniędzy. Musiałem przestać jeść, żeby kupić sobie gitarę, bo dostawałem od rodziców pieniądze tylko na jedzenie.

Na czym grywał pan wcześniej?

Na akordeonie i na pianinie.

Kiedy zaczęła się pana droga twórcza – że tak powiem – że pan zaczął śpiewać i tworzyć?

Droga twórcza zaczęła się właśnie od „Missa pagana”. Z jednej strony to była taka droga śpiewaczo-kompozytorska – mówię o twórczości – bo śpiewałem całe życie. Śpiewałem wcześniej, niż mówiłem – z tego, co rodzice mówią – powtarzałem melodie bardzo dokładnie, zanim jeszcze nauczyłem się mówić. Byłem dość mocno utalentowanym dzidziusiem. Uczęszczałem, tak jak dzieci wiejskie, do chóru kościelnego i szkolnego i to były moje miejsca edukacji muzycznej. Wychowanie muzyczne było wówczas w szkołach. Korzystałem z tego. Chodziłem do ogniska muzycznego w szkole średniej, gdzie uczyłem się gry na akordeonie, natomiast to moje śpiewanie było odtwórcze, bo ja naśladowałem wszystkich, których się dało: Ewę Demarczyk, Czesława Niemena, Marka Grechutę. Podrabiałem ich sposób śpiewania. Tym się pasjonowałem, natomiast pierwsze utwory jako takie są związane z „Missa pagana” Edwarda Stachury. Zacząłem wtedy pisać też muzykę do cudzych tekstów – ale nie do Stachurowych – było to związane ze szkołą, do jakiej uczęszczałem. Uniwersytet Ludowy wymagał od swoich uczniów, studentów aktywności artystycznej. Ja taką wykonywałem. Po prostu na ćwiczenia przygotowywało się utwory. Jeden tylko utwór ocalał z tamtych lat, który zamieściłem potem na swojej płycie pt. „Wyzwanie”. „Missa pagana” nagrałem na początku lat osiemdziesiątych. Zacząłem w 1978 myśleć nad nią, w ‘79 już ją zrobiłem, a w ’80, wiosną, już byłem w stanie ją wykonywać w klubach studenckich, tam gdzie mnie zaprosili. Tych zaproszeń nie było wiele, ale potem ruszyła lawina i byłem bardzo mocno zapraszany do różnych miejsc. Między innymi miałem swój plakat w Warszawie, na Brzozowej, w Teatrze Stara Prochownia Wojciecha Siemiona. Miałem swój plakat i grałem tam recitale.

Teraz może odnośnie tej płyty „Stachura – Poematy”. Kto pierwszy w zespole wpadł na pomysł, aby zaśpiewać poematy Edwarda Stachury?

Nie wiem. Myślę, że Marek Andrzejewski. To znaczy, cały czas trzeba pamiętać, że kilkadziesiąt lat wcześniej ja zaśpiewałem psalm-poemat „Missa pagana”, więc jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie, to w ten sposób, że któryś z nich próbował pójść moim tropem. Przeczytał Stachurę, potem się czymś zachwycił i tak dalej. Potem Marek drążył temat, zrobił kilka kompozycji i tak to było. Gdzieś, któregoś dnia, któregoś roku, robiliśmy specjalny program o Stachurze na festiwal „Oranżeria” w Radzyniu Podlaskim i wtedy pojawiło się tych utworów już więcej. Już Piotrek Selim odpowiedział swoimi kompozycjami, a my, kiedy robimy nowy program, to mamy w Lublinie gdzie grać. Możemy grać dotąd, aż nam się publiczność skończy. Wtenczas robiliśmy śmiało – co miesiąc właściwie – nowe programy, albo co niedługi czas, i Stachura był jednym z… Po prostu. Nie mówiliśmy o poematach, tylko mówiliśmy w ogóle o śpiewaniu Stachury. Wtedy było więcej piosenek niż poematów, ale moi koledzy – Andrzejewski i Selim – jeśli komponowali, to tylko do poematów. To jakoś tak samo wyszło.

federacja-na-scenie

Długo trwało zebranie materiałów, wyodrębnienie tych fragmentów?

Nie wiem. To ty lepiej wyśledziłeś. Krzysztof Wiśniewski lepiej policzył niż my. Ja myślałem, że to trwało sześć lat, a ty wyśledziłeś, że w roku którymś tam…

Bo płyta nieoficjalna z zapisem koncertu w Hadesie pochodziła z 2004 roku.

Wystarczyło prosto obliczyć. To jednak ileś lat trwa. Ja nie nalegałem.

Jest to już dziewięć lat.

No. Płyta „Stachura – Poematy” wyszła w tym roku, oficjalnie 15 stycznia, czyli dziewięć lat trwało przygotowywanie – jakby tak formalne takie ramy przyłożyć…

Data wydania tej płyty to 2013 rok?

Tak. Data oficjalnego wydania tej płyty to rok 2013.

To ta płyta, którą ja dostałem, tak?

Tak. To było takie wydanie w ramach wydawnictwa samego, natomiast rynkowa premiera była 15 stycznia, więc jeśli płyta będzie się liczyć w zestawieniach – jakichkolwiek – to w tym roku. Zobaczymy, jak będzie. W każdym razie, ja przy tej płycie nie majstrowałem i chciałbym to dobitnie podkreślić i podkreślam to z dumą, bo to nie jest inspirowane przeze mnie, to jest inspirowane przez samego Stachurę zza grobu.

Jego twórczość jest bardzo melodyjna, rytmiczna…

I przede wszystkim jest fascynująca.

Tak.

Tematyka i sposób realizowania tej tematyki jest taki, a nie inny, czysto Stachurowy, przepiękny, po-ru-sza-ją-cy, po-ru-sza-ją-cy. Dzisiaj ludzie to bardzo ładnie w teatrze wyczuwali, te momenty, takiego typu: „Przystępuję do ciebie na wskroś…”. Pięknie to dzisiaj wybrzmiało.

Brzmienie zespołu było dzisiaj naprawdę… Ja byłem pod bardzo wielkim wrażeniem. Wydaje mi się nawet, że lepiej niż w Programie Trzecim Polskiego Radia.

To jest możliwe dlatego, że tutaj są lepsze możliwości techniczne. Naprawdę Teatr Kamienica zadbał o nagłośnienie z najwyższej półki, tzw. „pasmowe”, a w Trójce tego nie ma. Trójka jest biednym radiem. Fachowców ma na tym samym poziomie, ale na pewno technicznie jest słabsza.

Dlaczego na płytę „Stachura – Poematy” trafił ostatecznie tylko jeden utwór wykonywany przez pana wcześniej? Mam na myśli utwór „Komunia” pochodzący z pańskiej solowej płyty „Missa pagana”.

Bo „Komunia” z tego poematu nie była oficjalnie wydana na innych płytach, przez innego wykonawcę niż ja i pasowała swoim klimatem, sposobem zrobienia muzycznego, pasowała do tego, co moi koledzy wymyślają, czyli dało się ją zaadaptować do warunków muzykowania współczesnego, ponieważ mój poemat „Missa pagana” operuje językiem nie wiadomo jakim, zrozumiałym głównie dla mnie. Dla muzyków kształconych – a takimi są moi koledzy – to było trochę niezrozumiałe, więc całej „Missa pagana” nie byliśmy w stanie zagrać z Federacją, bo to ich najzwyczajniej w świecie nie pociągało. Ale zawsze mogę to grać sam. Będę grał sam. Natomiast jest kilka songów z „Missa pagana”, które przypadły do gustu wszystkim i w głosowaniu powszechnym, takie utwory, jak: „Gwiezdne dzieci”, „Introit” czy „Komunia” idą, to się dobrze gra…

Na koncertach głównie. Tak?

Tak. Na koncertach. Choć „Introit” i „Gwiezdne dzieci” są na płycie „Klechdy lubelskie”, gdzie opowiadamy legendy o pisarzach związanych z Lubelszczyzną i śpiewamy ich utwory.

W jaką stronę teraz pójdzie Federacja? Myślicie już nad jakimś nowym materiałem?

federacja-grupowe

Tak. Myślimy, to będzie na pewno materiał autorski. Być może w międzyczasie zrobimy jakieś duże przedsięwzięcie muzyczne dla opery białostockiej – bo jest stamtąd wstępne zlecenie – ale tam już jest libretto, trzeba będzie tylko napisać muzykę i wykonać. Ale z takich oficjalnych dzieł, to będzie w przyszłym roku robiona nasza autorska płyta, podobna do „Imperium” i do „Tygla”, czyli będzie to składanka utworów napisanych przez nas. Te utwory się właśnie piszą i w tej chwili ścieramy się już drugi rok, w jakiej stylistyce to utrzymać. Tego jeszcze nie wiemy. Ja uważam, że powinniśmy zastosować pewne elementy elektroniki klubowej. Ja bym to zrobił tak smakowo, żeby tak za bardzo od współczesnego brzmienia – anteny, tego co się dzieje w mediach – nie odstawać, ale kolegom się mój pomysł nie podoba, więc nie wiem, w którą stronę pójdziemy. Zazwyczaj jest tak, że my wydajemy piosenki, które już są zagrane, publiczność to sprawdza i my dopiero wydajemy. Może i teraz tak będzie, że najpierw to napiszemy, pokłócimy się trochę, pogramy i dopiero zobaczymy, co z tego wszystkiego umieścić na płycie. Zdarzyło się też w naszym życiu, że nagraliśmy płytę „Dycha w Trójce”, która była napisana, niegrana przed ludźmi, zagrana w Trójce i dopiero potem grana na koncertach. Raz nam się zdarzyła i taka rzecz. Nie wiem, co będzie. Trudno mi powiedzieć. My nie jesteśmy w stanie bardzo precyzyjnie zaplanować swojej przyszłości. Czekają nas koncerty i to wiadomo jakie, niektóre są specjalne (specjalistyczne), medialne powiedzmy. Bierzemy udział w akcjach ogólnopolskich typu „Mistrz Mowy Polskiej”, natomiast o płycie, której nie ma jeszcze, za dużo powiedzieć się nie da. Mogę tylko zapewnić naszych słuchaczy, że SIĘ ROBI.

I się idzie.

Tak.

A myślał pan o tym, żeby sięgnąć po innych poetów – w cudzysłowie „przeklętych”, „zbuntowanych”, jak są oni określani – żeby razem ich połączyć na jednej płycie ze Stachurą i wyśpiewać na przykład Różańskiego, Bruna?

Nie. Nie myślałem, dlatego że generalnie nie zajmujemy się programowo propagowaniem innych poetów niż my sami. To wszystko co robimy, wzięło się samo, gdzieś tam z bardzo głębokiego środka naszych osobowości, po prostu samo tak wyszło. Tego nikt nie planował tak naprawdę. Nie wiem, co odpowiedzieć na to pytanie. Trochę życia nam brakuje. Ażeby przeprowadzić taki jeden projekt, to jest dwa do trzech lat wyjęte z życiorysu kogoś z nas. Być może, że będzie takie zapotrzebowanie, że ktoś wpadnie na to i pomoże nam w tym na przykład, to wtedy ja taki pomysł będę miał, bo ten pomysł jest oczywisty. Mam też taki pomysł, żeby pokazywać co roku jednego poetę współczesnego, ale to bardzo współczesnego – powiedzmy nagrodzonego nagrodą miasta Gdyni. Jakiegoś mistrza Polski na dany rok, którego można by sobie jakoś wyłowić i jemu jednemu poświęcić na przykład program w Teatrze Starym, który jest idealnym miejscem do prezentowania każdej twórczości. Mówię o Lubelskim Teatrze Starym.

Tak.

Ażeby to nagrać na płytę i do telewizji od razu, do telewizji Kultura. Zrobiliśmy tak z Czechowiczem. Już zgłosiłem taki pomysł do władz miasta Lublina i władzom Lublina to się bardzo podoba, ale mnie samemu ten pomysł się nie do końca podoba, dlatego że ja będę musiał to zrobić.

No tak.

dedykacja2

Będę miał rok w plecy tylko dlatego, żeby pochylić się nad wspaniałą czyjąś twórczością, ale ja już zbyt wiele razy zapomniałem o sobie samym, żeby łatwo szafować swoim czasem, ryzykować swoim czasem na rzecz innych twórców. Być może ktoś mi ułatwi to zadanie, bo gdybym ja mógł tylko trochę pracować nad kimś i chociaż trochę nad sobą, to to jest do pogodzenia. Oni przyjeżdżają i odjeżdżają, a ja to wszystko muszę robić: posprzątać, pozamiatać, a wcześniej przygotować. Ja tu jestem trzeci raz w Kamienicy, żeby ten jeden koncert zagrać i to tak trzeba zrobić, inaczej się po prostu nie da. Pomiędzy mną – organizatorem, mną – twórcą, mną – szoferem, jest ogromne napięcie, my się nawzajem nie lubimy. Ja nie lubię siebie jako szofera, szofer jako ja nie lubi mnie twórcy, bo ja jako twórca zasypiam za kierownicą, bo jestem niewyspany. Zaczyna się robić sytuacja trochę taka, no, w rozkroku, więc nie mogę obiecać, że się na serio zajmę twórczością „poetów przeklętych” czy też twórczością poetów bardzo, bardzo współczesnych, ale chciałbym. Wiem, że należałoby to zrobić, że nikt tego nie robi i nikt nie robi tego serio, tak programowo, solidnie. Tak, jak należałoby zrobić.

Ostatnie pytanie mam trzyczęściowe. Na dwa pierwsze padły już odpowiedzi wcześniej, ale chciałbym, aby pan odpowiedział tylko na to ostatnie. Jak według pana odbierana była kiedyś twórczość Edwarda Stachury? Co dzisiaj ona nam daje? Czy jego dorobek można określić jako uniwersalny?

Dorobek Stachury jest z pewnością uniwersalny i Stachura w warstwie sensów da się znakomicie tłumaczyć na wszystkie języki świata. Gorzej, gdy trzeba przetłumaczyć formy gramatyczne, które Stachura zastosował w polszczyźnie. Widać to choćby jako problem z Paulem Celanem, który pisał tak, że Barańczak przetłumaczył to inaczej, Krynicki inaczej. To są zupełnie inne wiersze, te same wiersze przetłumaczone przez kogo innego. Wystarczy słowo „nikt” albo „nicość” napisać dużą literą i już będzie to inny wiersz. Stachura jest tłumaczony na wiele języków świata, ale myślę, że Stachurze brakuje w dalszym ciągu jakiegoś takiego tłumacza-promotora, takiego wehikułu, który by go w ten świat wyniósł. Myślę, że polszczyzna jest znakomitą barierą, która odgradza nas od świata, bo świat nie mówi po polsku. Świat mówi po portugalsku, świat mówi po angielsku, ale nie mówi po polsku. Nigdy nie byliśmy państwem kolonialnym i to się mści na artystach używających polszczyzny. Myślę, że to jest artysta – bo to nie jest pisarz, to jest artysta – a artysta to jest człowiek, który ogarnia wszystko, i wszystkie dziedziny sztuki, i wszystkie dziedziny życia, i wszystkie dziedziny nauki nawet. U Stachury to wszystko znajdujemy. On interesuje się zdobyczami nauki, biofizyka się wtedy pojawiła jako dyscyplina naukowa. On natychmiast w to wchodził. Część rodziny Stachury to są astronomowie.

On był tak trochę jak dziecko, interesował się wszystkim.

No i trochę jak renesansowy uczony, czyli to jest prawdziwy artysta, który stara się ogarnąć wszystkie dziedziny sztuki i życia. W związku z tym jak najbardziej, Stachura, jeśli idzie o sensy, to całkowicie wystrzega się polityczności wszelkiej, czegoś, co by go wiązało tematycznie z Polską. On tematycznie zajmuje się człowiekiem, fantomem człowieka, właściwie takim hologramem człowieka, człowiekiem tak spreparowanym, zredukowanym do części immanentnych, niezastępowalnych, i szuka też błędów gdzieś w genotypie człowieka, w jego psychice, które można by naprawić i uczynić świat lepszym. Dlatego Stachura wgłębia się w siebie, poprzez siebie opowiada świat. Czyli zachowuje się dokładnie tak, jak powinien się zachować artysta współczesny, poprzez siebie filtruje i próbuje dojść do wniosków uniwersalnych. Nie inaczej postąpiły wszystkie religie monoteistyczne, które poświęcają jakiegoś jednego kogoś, np. Jezusa, aby go uśmiercić, zrobić mu coś w rodzaju sekcji zwłok i pokazać na tym przykładzie wszystkie sfery życia i ułożyć, zaprogramować, jak to powinno być. Stachura też według siebie programuje ten świat i próbuje go uczynić lepszym, i składa siebie w ofierze, więc jak najbardziej, absolutnie nadaje się… On się bardzo często odwołuje do języka sakralnego i to do języka sakralnego głównie Biblii, choć znał wszystkie święte księgi i studiował te wszystkie rzeczy. Wszystkie święte księgi są dość podobnie pisane, retorycznie wzniosłym stylem i bardzo jasno. To jest język, który stara się bardzo dokładnie nazywać stany rzeczy. Stachura właśnie tak pisze, czyli już w samym języku próbuje sakralizować rzeczywistość, co powinno mu w rezultacie dać przełożenie na cały świat.

dedykacja1

Czyli skoro zajmował się człowiekiem w swojej twórczości, to jest uniwersalny?

Bezwzględnie tak.

I można powiedzieć, że przez te granice, które wytycza język polski, że nie można go przetłumaczyć na inne języki…

Można go tłumaczyć, ale z pewnością narażamy stachurszczyznę na zubożenie. On musiałby to sam poprzetłumaczać i wtedy byłoby git. Nie zdążył sam przetłumaczyć.

Dzięki niemu mamy coś własnego, intymnego…

No, ale dzięki temu nikt nam go nie ukradnie, nie powie, że Stachura był Francuzem, dajmy na to.

On się tylko tam urodził.

Tak. Tak jak Chopina i Skłodowską nam kradną. On się tylko tam urodził i będzie już zawsze nasz, jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie. Znaczenie narodowości i państwowości zmniejsza się w zglobalizowanym, zelektronizowanym świecie i myślę, że dobrze.

Zresztą Stachura sam twierdził, że sami sobie wytyczyliśmy jakieś granice między sobą.

Oczywiście, dobrze jest, żeby każdy z nas przeczytał „Fabula rasa”. Tam Stachura odwołuje się do najprostszych ludzkich czynności i analizuje je, na przykład: Kupujesz mydełko „Palmolive”. Czy nie mógłbyś kupić tańszego mydełka, a tę resztę, która ci została, przekazać biednym? To są niby naiwne rzeczy, ale to nie są rzeczy bez sensu. Stachura pytał o rzeczy najprostsze, ponieważ świat nawet w najprostszych sprawach, najprostszych odruchach jest zakłamany. On próbuje odkłamać rzeczywistość. Poległ w starciu z rzeczywistością, ale być może za grobem jest jego zwycięstwo. Być może to, co napisał, i świadectwo jego życia, i to, że pisał do ostatniej sekundy życia, może dla wielu ludzi mieć znaczenie. Bo takiego świadectwa i takiego artysty – aż takiego – nie mieliśmy. Właściwie on doszedł do ściany. Dalej już nic więcej się nie da zrobić. Z jednej strony twórczość, a z drugiej – świadectwo, i jedno do drugiego przylega. Nic więcej nie da się zrobić.

To na tym bym zakończył i nie wiem, czy mogę do wywiadu dołączyć podziękowanie za tę nietypową współpracę nad spisaniem pańskich treści?

Tak. Krzysztof Wiśniewski był wpadł na pomysł, z którego skorzystałem, konstruując okładkę do płyty „Stachura – Poematy”. Chodziło o spisanie moich przemówień, które tu i ówdzie wygłaszałem, a zwłaszcza to w studio Trójki. To mi się bardzo przydało i tu chciałbym oficjalnie, elegancko podziękować za podsunięcie tego pomysłu i przede wszystkim za spisanie tego wszystkiego, co mówiłem, co już ułatwiło robotę innym redaktorom.

Powiem szczerze, że będąc pierwszy raz na koncercie Federacji „Stachura – Poematy” w radiowej „Trójce”, byłem niesamowicie poruszony tym, że ktoś mówi o poezji, że ktoś mówi o znaczeniu poezji. To mnie tak dogłębnie poruszyło, że czułem jakiś dogłębny obowiązek, żeby pomóc tym słowom pójść dalej. Sam czuję się nie tyle zaskoczony, co dumny i cieszę się, że do tego doszło. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo.

 

Rozmowa została przeprowadzona 18 VIII 2013 roku po koncercie Lubelskiej Federacji Bardów w Teatrze Kamienica w Warszawie.

pieczatka-76-urodzinyRozmowa z aktorem i dyrektorem „Teatru Kamienica”, panem Emilianem Kamińskim.

Krzysztof Wiśniewski: Spędził Pan ponad 36 lat na scenie.

Emilian Kamiński: Tak.

Zagrał Pan w ponad 50 filmach, jednak teatr jest dla Pana najważniejszą sceną?

Moim zdaniem dla aktora teatr jest podstawą. W filmie rzadko się zdarza możliwość tak precyzyjnego przygotowania roli jak w teatrze. W filmie można zawsze zrobić dodatkowe ujęcie, skadrować, poprawić, a w teatrze trzeba na każdym spektaklu na żywo przed publicznością dawać z siebie wszystko, nie ma miejsca na poprawianie i pomyłki. To jest inny rodzaj pracy. Aczkolwiek rzemiosło aktorskie jest takie samo, tylko w filmie używa się troszkę innych środków wyrazu przed kamerą.

W Pańskim życiu była taka sytuacja, kiedy Pan spotkał Edwarda Stachurę.

Nie do końca tak było.

e.kaminski1

Proszę powiedzieć, jak wyglądała historia powstania spektaklu Się?

Osobiście nie spotkałem pana Stachury. Rozmawiałem z nim przez telefon. Spotkał go osobiście reżyser Zbigniew Wróbel, który zaproponował mi rolę w spektaklu Się, Miałem grać tam Michała Kątnego, czyli porte parole Edwarda Stachury, ale scenariusz trzeba było przedłożyć autorowi pierwowzoru. Pan Stachura przeczytał scenariusz. Potem zatelefonowałem a powiedział mi i reżyserowi, że bardzo przeprasza, że to jest bardzo dobry scenariusz, ale on nie chciałby, żeby to było robione, żeby za jego życia, ponieważ on nie czuje się dobrze ze swoją twórczością w teatrze. Nam się zrobiło bardzo przykro, no i musieliśmy odstawić teczkę ze scenariuszem na półkę. Kilka miesięcy po tym zdarzeniu gruchnęła wieść, że pan Stachura nie żyje. Byłem bardzo przejęty, jego śmiercią. Tym bardziej, że to był poeta, którego dużo czytałem i którego przeżywałem. On był takim – można powiedzieć – poetą mojego pokolenia. Używał bardzo ciekawego języka, w miarę możliwości starałem się przeczytać jak najwięcej tego co napisał. Szczególnie podziwiam Kropkę nad ypsylonem.

To jest najważniejsza dla pana książka?

Na pewno jedna z ważniejszych. Mam nawet jeszcze takie jej wydanie „dżinsowe”. Pamiętam jak się dowiedziałem wieczorem, że pan Stachura popełnił samobójstwo. I wiedziałem w jakich okolicznościach to się stało, nie mogłem spać. Zacząłem chodzić, chodzić, po mieszkaniu aż sięgnąłem po ten odłożony przed kilkoma tygodniami scenariusz „Się” Wziąłem ten tekst i w nocy, żeby się jakoś uspokoić, zacząłem czytać. Myślałem, że może między tymi wierszami coś wyczytam, wyczytam z jakiego powodu ten wspaniały człowiek – tak doceniony przecież, był wtedy uwielbianym poetą – dlaczego on się zabił. O co chodzi? Szukałem, czytałem jeszcze raz ten scenariusz, słowo po słowie, i nagle ostatnia zauważyłem że ostatnia kartka jest dziwna, pognieciona. Pomyślałem, co to się stało!? Kto się dotykał do moich rzeczy”?

Podniosłem tę pogiętą kartkę i pod spodem, było zrobione gniazdo z piór gołębich. Edward Stachura zrobił gniazdo. Nazbierał piór gołębich i pod tym tekstem zrobił gniazdo. To było niesamowite. Powiedziałem o tym reżyserowi a on na to: „No to taki znak dał nam. Tak jak powiedział za mojego życia nie chcę, żeby to było realizowane.”

Zrobiliśmy spektakl Się w teatrze „Na Rozdrożu”. W teatrze, gdzie Jacek Kaczmarski z Przemkiem Gintrowskim mieli swoje „Mury”. W teatrze, który miał tylko 9 miesięcy, zanim władze go zamknęły, zdążyliśmy zrobić ten spektakl.

Ile był wystawiony?

Niedużo, ale to był wspaniały spektakl. Na premierze był brat Stachury, który powiedział mi tak: „Wie Pan co Panie Emilianie? Edek tu był.” Ja mówię: „Jak to?” „On tu przyszedł, na ten spektakl, był z nami.”

Publiczność dopisała, tak?

To było wspaniałe przedstawienie, naprawdę wspaniałe. Dopasowane do warunków. Ciekawie wymyślone. Bardzo dobrze się dogadywaliśmy z reżyserem, to była wspaniała praca. Niestety nie zagraliśmy dużo razy tego przedstawienia. Zostały mi po tym spektaklu piosenki, które potem śpiewałem.

Parał się pan śpiewaniem?

Tak, wplotłem je do moich recitali. Do dziś śpiewam piosenkę Życie to jest teatr z muzyką Mirosława Jastrzębskiego.

A myślał Pan o tym, żeby ten spektakl Się przenieść i uwspółcześnić tutaj w „Teatrze Kamienica”?

Na razie o tym nie myślałem.

e.kaminski2Nie myślał Pan o tym?

Mam dużo różnej pracy na wszystko przyjdzie pora. Natomiast co pewien czas wspominamy pana Stachurę tak jak w tym roku. Zaplanowaliśmy cały wieczór poświęcony panu Stachurze. Niestety, byliśmy jedynym z niewielu miejsc w, którym uczczono trzydziestą rocznicę śmierci pana Stachury.

W czasie jednego spektaklu opartego o twórczość Edwarda Stachury stała się rzecz niezwykła. To były wakacje, sierpień, na spektakl przyszło około 300 osób prawie cała sala. Wszystkie bilety były normalnie płatne. Nagle przyszła czwórka, czy piątka mężczyzn, bardzo zaniedbanych, brudnych, w poszarpanych ubraniach wyglądali na bezdomnych. Bileter mi mówi: „Panie Emilianie! Oni nie mają biletów!” Ja mówię: „Spokojnie. Spokojnie.” Jeden do mnie podszedł i mówi: „Bardzo pana przepraszam, panie dyrektorze.” „Słucham Pana?” „Czy moglibyśmy wejść na spektakl, na koncert. Tylko nas nie stać na bilet...” Ja mówię: „Ale czemu chcecie akurat na koncert poświęcony Stachurze?” „Proszę Pana, bo pan Edward Stachura był poetą, był bardem naszego pokolenia.” – dokładnie tak powiedział ten biedny człowiek.

Którego nie stać na literaturę.

Na literaturę, na jedzenie, na nic. Zaprosiłem, usiedli normalnie na wolnych miejscach. To mi bardzo zaimponowało, że nawet ludzie w skrajnej biedzie zdecydowali się na taką prośbę, by wejść na przedstawienie o Stachurze. Dla nich również to był poeta wybitny.

Docierał do każdej sfery.

Stachura był przecież wędrowcem. To dotarcie do wszystkich osób, to świadczy o jego wspaniałości.

No tak. Jeszcze chciałbym zapytać - spektakl Anny Chodakowskiej i Federacja - to nie pierwszy raz w „Teatrze Kamienica”?

Długi czas Ania u mnie grała Mszę wędrującego, do której mam szczególny sentyment. Ona to pięknie robi, Roman Ziemlański tam pięknie też gra. Tam jest jeszcze jedna historia, reżyser Krzysztof Bukowski, który wcześnie zmarł – bardzo – chyba nie miał pięćdziesięciu lat. Wspaniały człowiek, bardzo wrażliwy, właściwie to też jest bardzo ważne, że on to wyreżyserował.

A myślał Pan o innych osobach, jakby rozpowszechniających w inny sposób twórczość Stachury?

Jest Federacja Bardów, jest Pan Gałązka.

Myślał Pan o tym, żeby ich zaprosić do siebie?

Myślę o tym, problemem jednak są zawsze finanse.

A, no tak, to też trzeba zapłacić.

To jest to. Podstawowym problemem są finanse. Kamienica to teatr prywatny. Nie mamy dotacji do stałej działalności. Nie mogę sobie pozwolić na to, że kogoś zaproszę bez zabezpieczenia finansów. Musimy spowodować, żeby widz zapłacił bilet, a wtedy z tych biletów opłacane są gaże. Mogę nie pokryć swoich kosztów, jakie mam, ale muszę ludziom zapłacić, tak że proszę o tym pamiętać, że bardzo często mówi się o ideach, staram się te idee realizować w ramach możliwości i jesteśmy jednym z niewielu teatrów który to robi.

Wszystko rozbija się o pieniądze.

Tak zawsze było i będzie. Tylko, że na te pieniądze muszę zarobić, mnie ich nikt nie daje, proszę pamiętać, a mimo to robimy tu rzeczy ideowe.

A czy zastanawiał się Pan nad zrobieniem spektaklu „poetów zbuntowanych” – że tak powiem – poetów, którzy znajdowali się w kręgu Stachury, z którymi utrzymywał kontakt, jak np. Witek Różański…?… Bruno…?

Ktoś musi napisać scenariusz, bo sam nie jestem tak wytrawnym literaturoznawcą, żebym napisał scenariusz na ten temat. Czasem piszę sztuki, dokonuję adaptacji. To, o co pan pyta, to byłby raczej rodzaj wieczoru poetyckiego. Nie wiem, czy połączenie takich formuł intelektualnych – jak ci wymienieni poeci – czy to jest materiał na spektakl? Wydaje mi się, że to materiał raczej na wieczór literacki, koncert. „Się” było materiałem dramatycznym, to była cała opowiedziana historia. „Kropka nad ypsilonem” też jest historią opowiedzianą, prawda? Stachura umiał opowiadać.

To znaczy, ja myślałem nad tym, żeby na podstawie… bo Stachura, wiadomo, opisywał swoje życie, doświadczenia życiowe, przeżycia, to co mu się tam w głowie roiło, przenosił na papier i tak samo też czynili ci poeci, właśnie obok Stachury…

Ale wszyscy poeci tak robią. Chyba że są grafomani i piszą co ślina na język przyniesie, Albo się bawią po prostu „szokiem słownym”. Tak jak są ludzie w teatrze, którzy nie umieją grać dziwnie się ruszają albo krzyczą, zupełnie to nic nie oznacza. W teatrze to widz decyduje o tym w dużym stopniu co jest ciekawe. Jeżeli widzowi się nie będzie podobało – to co ja proponuję – to on nie powie swojej koleżance, czy koledze: Przyjdź! A podstawą w teatrze jest: Słuchaj byłam, musisz to zobaczyć! Byłem, musicie na to iść! – i wtedy jest to o co chodzi.

Bo w tym powiązaniu tych – że tak powiem – „zbuntowanych poetów” chodzi mi o to, żeby przedstawić jakby życie Stachury i powiązania między tymi poetami na podstawie ich twórczości. Nawet wyciągając fragmenty dzienników czy…

No tak, ale to będzie dla bardzo wąskiego grona znawców literatury prawdopodobnie, to nie będzie dla szerokiej widowni. Dla szerokiej widowni jest właśnie koncert piosenek Edwarda Stachury, „Msza wędrującego”, „Się” było, to tak. Rzeczy o których pan mówi to raczej takie klubowe spotkanie, bo nie widzę spektaklu z takiego materiału.

To może ostatnie pytanie. Co według Pana Edward Stachura dzisiaj, a co kiedyś dawał swoją literaturą, nam czytelnikom, nam chodzącym na spektakle?

Porównam to do okładki tej całości, tych jego dzieł, czyli tej „dżinsowej” okładki. Otóż coś się takiego stało to jest tak, jak z tymi dżinsowymi spodniami, są fajne, świetne, jak się je kupiło w Peweksie za te 11 dolarów, fantastyczne. Pierwsze pranie, drugie pranie, trzecie, piąte pranie i mijają lata. Już się tu przetarły, tu się udało zacerować, o tu jest jakaś łata, tu jest to, tu jest to, ale nagle się orientujemy, że te spodnie są już strasznie stare i ten dżins jest już ledwo widoczny. Coś jest takiego i to mnie boli dlatego, że jest to poeta, który zasługuje na większą uwagę, to jest poeta, który stworzył co się bardzo rzadko zdarza, własny język literacki, bo my wszyscy posługujemy się językiem przyjętym , a on stworzył własny, czyli tak jak Beksiński w malarstwie, jak Górecki w muzyce. Łatwiej jest malarzowi, łatwiej jest muzykowi wykreować rzeczywistość. Stworzyć własny rodzaj języka jest bardzo trudno. Nie wiem, kto we współczesnym świecie..? No może Leśmian stworzył własny język.

Bruno też próbował.

Bruno też, też.

Różański też.

Każdy próbuje, ale Stachura stworzył własny język. Przyboś próbował, ci oni tam próbowali, ale to były próby, natomiast Stachura stworzył język, który jest namacalny, dotykalny: „Się szło jedną z licznych… setlicznych tysiąclicznych entlicznych pętlicznych”. To jest jak: „Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie…” To jak u Mickiewicza, tak samo dla mnie, to jest rodzaj takiej współczesnej inwokacji, to: „Się szło…”. Przez budowę języka pokazanie życie człowieka. Fantastyczne! Fantastyczny poeta, który odszedł – mówię – wytarł się jak te stare dżinsowe spodnie, a on zasługuje na o wiele większą uwagę. Nie wiem co to się tak stało, że to tak się zmieniło? Może ten kontekst PRL-u, tego szarego PRL-u, z tym wolnym człowiekiem, tym hipisem takim, który był w tym. W tym jest bunt, w tym jego języku, w tym jego życiu w ogóle, jest bunt. Może to jakoś było wtedy, jakoś tak namacalne, dotykalne, a teraz to już tego nie ma – nie wiem, nie umiem odpowiedzieć. Dla mnie to jest wielki poeta i zawsze będzie.

No dobrze. To dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmowa została przeprowadzona 31 VII 2013 roku w „Teatrze Kamienica” w Warszawie.

Łukasz Pompa

IMG_914619. Stachuriada w Grochowicach rozpoczęła się w upalny piątek. Na polanie pod lasem powoli zaczęli pojawiać się pierwsi goście. Pole namiotowe zapełniało się, początkowo upstrzone kilkoma ledwo namiotami. Każdy mógł jeszcze spokojnie wybrać miejsce, ocenić, gdzie poranny cień pozwoli dłużej pospać rano. Już wkrótce ciężko było przycisnął się między namiotami i rozciągniętymi zasadzkami w postaci napinających sznurków, manifestujących swą obecność seriami ostrych szarpnięć podczas nocnych gawiedzi powrotów na trasie ognisko-namiot.

IMG_9184Jednym z zaproszonych gości był Krzysztof Wiśniewski, który miał rozpocząć program imprezy o godzinie 16:00. Jego wystąpienie było elementem przygotowanej przez grupę zapaleńców muzyczno-poetyckiej Sceny Babci Oleńki. Krzysztof Wiśniewski zapytany, czym dla niego jest Scena Babci Oleńki, odpowiedział: - Scenę Babci Oleńki trudno określić słowami. Mogli przeżyć ją tylko ci obecni wokół nieoficjalnego ogniska grochowickiej polany. Ludzie zgromadzeni wokół niego i w zamyśleniu wpatrujący się w jego żar mogli doświadczać poezji, gdy milknął głos śpiewających i subtelnie cichły gitary. Wtedy ona wyłaniała się jakby z płomieni płynąc między namioty do tych co posnęli [...].

IMG_9211Krzysztof raz po raz przeglądał pliki kopii dokumentów, trzymane w ręku, kopii rękopisów i zbitków poezji odbitych na powielaczu, które przyprawiały o dreszcze zapowiadając dawkę niepublikowanych bądź mało znanych informacji. Wśród nich list od wdowy po Wincentym Różańskim, Małgorzaty Kasztelan, dla organizatorów Stachuriady, a także kopia rękopisu matki E. Stachury. Z kolei Antoni Kamiński przygotował utwór do tekstu Witka (alter ego Stachury z powieści Cała jaskrawość), dedykowany przez poetę pamięci Edwarda Stachury.

IMG_9229Organizatorzy zdecydowali się przesunąć referat Krzysztofa na czas po koncertach (gdy planowana była druga część jego wystąpienia, na które miał składać się autorski wieczorek poetycki, recytacja wierszy Witka i Steda, oraz śpiewogranie do tekstów obu). Zatem rozpoczęcie grochowickiej Stachuriady przesunęło się na godz. 17. koncertem Nieobecnych. Widownia z czasem zapełniała się za sprawą gęstniejącej publiczności. Część koncertową zamknął zespół U studni oraz poeta Adam Ziemianin. Następnie na deskach został odegrany spektakl muzyczny Siekierezada.

Gdy estrada ucichła i zgasły światła, rozgorzał gwar przy głównym ognisku na polanie. Tutaj zorganizowano konkurs Stedogranie, spośród czterech zgłoszeń jury wybrało najlepszego ich zdaniem wykonawcę. Po zakończeniu tego punktu programu nastąpiło przekazanie przez Krzysztofa Wiśniewskiego listu od Małgorzaty Kasztelan na ręce organizatorów Stachuriady. Pani Małgorzata, wdowa po Witku, pisała m.in.: funkcjonowanie w świecie poetyckim oraz odkrywanie na nowo tajemnicy twórczości Edwarda Stachury zasługuje na najwyższe uznanie. Jest promocją fascynującej, najszlachetniejszej gałęzi sztuki. Próbą kreowania świata w stale gasnącej świadomości. Walkę z mechanizmami amnezji, z pustką kolejnych nisz czasowych. Krzysztof Wiśniewski odczytał jego treść, tudzież fragmenty innych dokumentów (m.in. oryginał listu Jadwigi Stachury – matki poety - do Wincentego Różańskiego). Na bezchmurnym niebie świecił okrągły księżyc. Jego światło ujrzało jednak tylko nieznaczną część materiału, która została przygotowana na ten wieczorny wykład. Nie dopisała atmosfera. Krzysztof skrócił go do absolutnego minimum. Trudno zrozumieć, że kilkoro krzykliwych ogniskowiczów wolała śpiewać po raz enty te same piosenki, zamiast skorzystać z okazji, by raz (może jedyny) wysłuchać rewelacji na temat Witka i Stachury.

To było ciekawe doświadczenie ścierania się literackiej poezji słowa oraz prostych pragnień ogniskowych śpiewów, artykułowanych w formie żądań z podchmielonych (pojedynczych acz głośnych) gardeł ("Grajcie!", "Zróbmy przerwę!" itp. Itd.). Większość siedziała zdumiona takim dysonansem. Część próbowała reagować, wdając się w dyskusje z co głośniejszymi współtowarzyszami ogniskowego "miru".

IMG_9129Program Krzysztofa czy pieśń Antoniego Kamińskiego do tekstu Witka to element programu Sceny Babci Oleńki (stworzonej ad hoc na potrzeby grochowickiej Stachuriady, ale wyrastający poza jej ramy), czyli sceny, której zamiarem jest doszukiwanie się źródeł postaw poetyckich, jej najbardziej twórczych (ale też wymagających) aspektów. Postawienie tamy pewnym procesom upraszczającym czy wręcz prymitywizującym współczesną kulturę. A w skali grochowickiej Stachuriady – próba sięgnięcia do tradycji dawnych Stachuriad, gdy podstawową inspiracją była poezja Edwarda Stachury. Warto przyznać zresztą, że jubileuszowa Stachuriada w Grochowicach zrobiła zdecydowany krok w stronę stachurowych fundamentów. Co cieszy tym bardziej, że nieraz twórczości poety rodem z Kujaw stopniowo bywa spychana na margines, na rzecz artystów czy twórczości niezwiązanej z poetą. Nie da się tego powiedzieć o tegorocznej edycji. Pojawiło się wiele motywów związanych ze Stedem, by wspomnieć licznych wykonawców, program konkursu (obowiązkowo jeden z trzech utworów do tekstu Stachury) czy nocny konkurs Stedogranie przy ognisku (pojawiła się tutaj chyba pierwsza w historii aranżacja muzyczna dzienników Stachury w wykonaniu Antka Kamińskiego). Chwała za to organizatorom. Piątkowe ognisko podzieliło się na kilka ognisk, spośród których najwytrwalsze nie wygasło i trwało jeszcze przez kilka godzin po wschodzie słońca.

IMG_9145W ramach Sceny Babci Oleńki odbyły się również (w sobotę) kameralne wycieczki śladami Stachury (i okazów okolicznej fauny i flory) pod przewodnictwem Bolesława Kai, miłośnika przyrody. Czasu było mało, więc siłą rzeczy trasa bardzo wybiórcza. Odwiedziliśmy też leśniczówkę, znaną z powieści Steda, a także grób babci Oleńki, która spoczywa na grochowickim cmentarzu (naprawdę nazywała się Franciszka Olechna). Bolesław, autor książki o komercjalizacji gór, publikowanej na portalu Stachuriada.pl, także realizował program Sceny Babci Oleńki, sięgając do formy krajoznawczej, edukacyjnej.

W odpowiedzi na pytanie organizatorów "czy coś zmienilibyście z konwencji tego wydarzenia? Macie jakieś propozycje?" pojawiły się takie głosy: Don Silentio: "Wielkim atutem grochowickiej polany jest poczucie wolności (można rozpalić sobie ognisko, wjechać autem, wybrać sobie miejsce biwaku) i dobrze gdyby tak zostało. Generalnie im mniej "nowinek" tym lepiej, poza tymi które wymusza sytuacja." Waćpanna Anna: "Niestety tak jak wiele imprez masowych wydarzenie z roku na rok traci swój klimat. Podejrzewam, że jest to spowodowane tym, że przyciągają one coraz więcej ludzi z bliższej okolicy, którzy chyba sądzą, że jest to raczej festyn rodzinny, niż wydarzenie kulturalne. Niestety strasznie to utrudnia odbiór poezji śpiewanej, gdzie ważne są nie tylko dźwięki, ale i słowa, które często trudno w hałasie wychwycić. Połączenie z Motostachuriadą też jest wg mnie nietrafione." Piotr Stefański: "więcej wspólnego bytowania a mniej festynu i festyniarzy." Itd. Mimo słów krytyki odnoszę wrażenie pozytywnego odbioru (np. - żartobliwe - głosy o przedłużeniu imprezy do tygodnia). Charaketerystyczne: postulat, by nic nie zmieniać, nie ruszać w kierunku komercji. Mam wrażenie (patrząc choćby na sam tylko program i regulamin), że tę prośbę próbuje się spełnić. Miejsce jest idealne. Wolność związana np. ze swobodą na polu namiotowym (wjazd samochodem, brak wejściówek) wyróżnia Stachuriadę na plus na tle niektórych innych imprez. Warto zachować taki kształt festiwalu. I pamiętać o źródłach. Szkoda, że nie każdy punkt programu udało się zrealizować. Dało się zauważyć dwa sprzeczne nurty: chęć rozrywki i chęć zadumy. Grupki pijanych krzykaczy ("zagraj coś, co każdy zna, żeby można było pośpiewać") i środowisko ludzi twórczych, bardów i poetów ("zagraj coś, czego nikt nie zna, żeby nikt nie mógł śpiewać"). Piosenki kabaretowe, rubaszne i piosenki poważne, zatrzymujące się nad prawdą świata. Zajmowanie ogniskowej przestrzeni audialnej i – czekanie na swoją kolej, odstępowanie tej przestrzeni po odegraniu jednej dwóch piosenek.

Na Facebooku pojawił się zarzut, jakoby na Stachuriadzie niepotrzebnie tworzyło się wiele ognisk. Ale to jest chyba potrzebne. Bo różne są temperamenty uczestników, różne potrzeby. Część chce rozmawiać, część słuchać tego, co właśnie zostało stworzone przez autora ("czego nikt nie zna"). Część po prostu śpiewać i bawić się. Może warto pójść dalej i pomyśleć o dwóch scenach? - Na przykład scena kameralna w ogrodzie domu babci Oleńki? Dwie sceny nie są niczym wyjątkowym, dość wspomnieć Giełdę Piosenki w Szklarskiej Porębie, tam na Skwerku "Trójki" jest druga scena z osobnym programem. Czas pewnie pokaże, w którą stronę pójdzie grochowicka Stachuriada.

czerwiec 2013.

 


 

fotorelacja: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.538507039547330.1073741826.468310033233698&type=1

 

Daniel Chemycz

 

Temat artykułu, na pierwszy rzut oka, może się wydawać niezrozumiały. Co więcej, bez wyjaśnienia poszczególnych pojęć w nim zawartych, należałoby również dodać, iż został sformułowany wyjątkowo pretensjonalnie. I właściwie trudno byłoby się z tym nie zgodzić. Czym bowiem dla przeciętnego czytelnika jest „cała jaskrawość” i po co to upoetyzowanie tytułu „przebijaniem przez mgłę”; wszak praca naukowa posługuje się innym językiem, ma tłumaczyć zawiłości poruszanej tematyki, a nie mnożyć już na samym początku kolejne komplikacje. I jeszcze ta nieokreśloność oraz metaforyczny sens „refleksów egzystencjalizmu”, jakby nie można było powiedzieć po prostu o wpływie filozofii egzystencjalnej na prozę Stachury, albo lepiej jeszcze, o śladach tej formacji intelektualnej odciśniętych na twórczości Steda...

Pytanie brzmi, czy tak byłoby rzeczywiście lepiej? Czy o dziełach autora, który w życiu i w pisarstwie pokazywał, że dla niego „wszystko jest poezja”, czy można o nich pisać czysto naukowo, trzymając się niewolniczo terminologii badawczej i określonych zasad analizy dzieła literackiego? Czy można mówić o Stachurze, nie zagłębiając się w widziany jego oczami świat, tak bardzo wyjątkowy i osobny? Czy można o nim pisać stojąc z boku i chłodno oceniając jego dorobek literacki, bez próby dojrzenia „całej jaskrawości”, bez zagubienia się we „mgle”?

Odpowiadam: nie można. W przeciwnym razie badacz ryzykuje kompletne niezrozumienie zamysłu autora „Siekierezady” i przeprowadzenie krytyki mającej z gruntu błędne założenia. Zbyt wielka jest swoistość twórczości Stachury, jej odrębność i nieprzystawalność do jakichkolwiek wzorców interpretacyjnych, żeby przemknąć przez jej analizę bez wysiłku. Oczywiście nie znaczy to, po pierwsze, że niemożliwa jest dekonstrukcja pisarstwa Stachury (choć często utrudniona tam, gdzie nie wiemy już, czy zmagamy się z chorobą autora, czy też konfrontujemy się z ukrytym w tekście zamysłem); stwierdzenie takie byłoby co najmniej śmieszne i głupstwem byłaby próba dowodzenia czegoś podobnego. Po drugie, nie chodzi tu o dodatnie wartościowanie, gloryfikowanie tej twórczości; nie chodzi o wartościowanie w ogóle. W stwierdzeniu, iż pisarstwo Stachury posiada silną odrębność na tle całej polskiej prozy powojennej, nie kryje się ani nacechowanie pozytywne, ani też ironicznie negatywne. To po prostu fakt, z którym nie zmierzyła się dotąd na poważnie polska krytyka literacka. Wymagałoby to utworzenia konkretnych, odpowiednich dla tej twórczości narzędzi interpretacyjnych, opracowania słownika pojęć ważnych dla uniwersum Stachury i odkrycia ich znaczenia, dogłębnej analizy języka, bardzo specyficznego i dotąd nie objaśnionego zadowalająco (ignorancją wydaje się stwierdzenie, że swoistość języka Stachury polega na nieświadomym zaburzaniu polskiej syntaksy poprzez wpływy języka francuskiego, i poprzestanie jedynie na tym)1. Nie znalazł Stachura po dziś dzień badacza, który byłby w stanie zmierzyć się z jego spuścizną w sposób w pełni bezstronny, rozsądny i jednocześnie niepozbawiony autentycznego zrozumienia dla świata kreowanego przez autora „Siekierezady”. Recepcja jego dzieła przebiegała w trzech kierunkach i żaden z nich nie był z całą pewnością tym właściwym.

Pierwszy krąg interpretacyjny wyznaczyli ci, dla których Stachura był kimś więcej niż poetą, pisarzem, człowiekiem dotkniętym chorobą psychiczną; dla nich stał się prorokiem i mistycznym guru głoszącym prawdy brzmiące w tym tonie: „Ja to wąż. Ja to rak. Rak umarł na raka. Wąż umarł od własnego ukąszenia. Czas umarł na czas. Ja umarło na ja. Nie ma ja. Się jest. Się jest się. Się jest duch. Się jest nikt.”2 Nie podejmują oni właściwie próby tłumaczenia tego pseudo-filozoficznego bełkotu. Ewentualnie ulegają podobnej retoryce, co Stachura z okresu „mistyczno-filozoficznego”, tłumacząc niezrozumiałe przez niezrozumiałe jeszcze bardziej. Prawda jest natomiast taka, że dla nazwania tego okresu w twórczości Stachury potrzebny jest cudzysłów, bo to już czas głębokiego zagubienia Steda w zakamarkach własnego umysłu, okres grafomańskiego „Fabula rasa”, który niektórzy badacze, jak choćby Krzysztof Rutkowski, chcieliby widzieć jako etap ewolucji twórczej pisarza3; w rzeczywistości to etap przerażającej degradacji umysłu zdolnego twórcy, a z pewnością wybitnie interesującego człowieka, jakim był Edward Stachura. On sam dał temu wyraz w rozbrajająco szczerych słowach: „Byłem buntownikiem łagodnym, najłagodniejszym z możliwych, ale krańcowym. Poszedłem do końca. Czy za daleko? Chciałem unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. I zwariowałem. Ale czy od tego? Nie wiem.”4

Druga grupa ludzi zajmujących się twórczością Stachury to jego zajadli przeciwnicy, dostrzegający w autorze „Kropki nad ypsylonem” miernego pisarza, schlebiającego gustom mało wymagających odbiorców, zadufanego w sobie, o narcystycznej osobowości, która doprowadziła go w końcu do obłędu. Ich głównym zarzutem wobec pisarza, niosącym konsekwencje na każdym poziomie interpretacji jest aintelektualizm Stachury, jego prostota (ocierająca się ich zdaniem o prostactwo) i zwykłe pustosłowie, stwarzające jedynie pozory głębokiego doświadczania rzeczy5. Tu stykamy się, więc ze Stachurą przegadanym, pseudo-filozoficznym, pseudo-intelektualnym, piszącym błahe wiersze i nie posiadającym dobrego warsztatu literackiego. W zestawieniu z pierwszą grupą interpretatorów widać, na jakich dwóch odległych biegunach rozpostarła się „prawda” o Stachurze. I jak to zwykle bywa ze skrajnościami, obie rozmijają się z rzeczywistością. W tym przypadku błędne są przyjęte odgórnie założenia, iż Stachurze zależało na analizie intelektualnej, ściśle filozoficznej (w znaczeniu systemowym), bo tylko w takiej sytuacji powyższa krytyka miałaby sens. Nic bardziej mylnego jak stwierdzenie, iż Stachura chce być pisarzem „rozumowym”. Jego twórczość jest wybitnie sensualna6 i taka jest z założenia, nie ma w tym przypadku. Autor absolutnie nie ufa rozumowi i wielokrotnie daje temu wyraz, choćby w tym fragmencie z „Całej jaskrawości”: „Już od dawna wiedziałem, że łatwo można oszaleć. Nietrudno. Nie myślałem jednak, że tak straszliwie łatwo. Z czasem zacząłem coraz lepiej się na tym znać. Tak, że teraz mogę postawić zagadkę: jaka jest najłatwiejsza rzecz na świecie? Oszaleć! I druga zagadka: jaka jest najtrudniejsza rzecz na świecie? Nie oszaleć!”7 Cytat ten pokazuje, jak bardzo głęboko Stachura zdaje sobie sprawę z kruchości ludzkiego umysłu, z jego ułomności. Przez twórczość Steda nieustannie przewija się motyw pragnienia prostoty życia. Prostoty właśnie, nie głębokiej analizy intelektualnej. Za tą analizą bowiem Stachura dostrzega coś przerażającego: nicość i śmierć, a wraz z uświadomieniem sobie tego - nieuchronny obłęd. To przed tym będzie się bronił w „Całej jaskrawości” i „Siekierezadzie” - dwóch, jedynych dziełach w jego dorobku, mogących bez zastrzeżeń zostać określonymi powieściami. Dopiero po nich nadejdzie okres mistyczny w twórczości Stachury, w momencie kiedy uzna on już, że radosna afirmacja życia jest niemożliwa, a walka ze śmiercią skazana na porażkę. Dopiero wówczas zagłębi się w abstrakcyjne rozważania ontologiczne i epistemologiczne, bez powodzenia jednak i bez szans na przezwyciężenie postępującego rozpadu osobowości. Ocenianie twórczości Stachury tylko przez pryzmat jego późnego pisarstwa jest jednak bardzo niesprawiedliwe i źle świadczy o tych, którzy takiego uproszczenia się dopuszczają. To równie niedorzeczne jak bezkrytyczna akceptacja pisarza.

Istnieje w końcu trzeci krąg interpretacyjny Stachury; to współczesny, przelotny, licealno-ogniskowy sposób czytania pisarza. To taki Stachura piosenkowy, przyjaciel, który rozumie rozterki nadwrażliwego, kilkunastoletniego serca8. Nie znalezienie dla pisarstwa Steda właściwego opisu, brak poważnego zbadania jego dzieła, doprowadziły do tego, że tak mało zostało dziś z tej niepowtarzalnej twórczości: jej urzekająca, ale jednak najmniej interesująca część – piosenki.

Z całą pewnością najlepiej, z najgłębszym zrozumieniem, całokształt twórczości Stachury zarysował Henryk Bereza9. Pomimo, że nie ustrzegł się pewnego romantycznego zachwytu nad pisarzem, a ukuty przez niego termin „życiopisania”10 nie da się w całości obronić, to jednak widać w jego analizie zrozumienie dla idei przekazywanych przez Stachurę, dla towarzyszących mu wzruszeń i życiowych objawień; Bereza nie lekceważy ich, nawet jeśli ostatecznie okazywały się jedynie idealistycznymi iluzjami. W tej interpretacji pojawia się również wiele wątków z twórczości Stachury, korespondujących z problematyką poruszaną przez filozofię egzystencjalną. Zawarty w powieściach Steda namysł nad istnieniem człowieka i jego egzystencją w świecie wymaga szerszego omówienia.

To co zostało dotychczas powiedziane wyjaśnia w dużej mierze sensowność podjętego tematu. Należy to jednak ostatecznie doprecyzować. Terminy „cała jaskrawość” oraz „mgła” streszczają w sobie egzystencjalną drogę bohatera Stachury w swoistej dylogii powieściowej, tworzonej przez „Całą jaskrawość” i „Siekierezadę”. Ich znaczenie wymaga oczywiście dokładnego objaśnienia. Z kolei sformułowanie „refleksy egzystencjalizmu” wyrażać ma powierzchowność i wybiórczość wykorzystania przez Stachurę motywów z filozofii egzystencjalnej, co zostało już zasugerowane programową sensualnością poety, odcięciem się od intelektualizmu. Dlatego nie ma w powieściach Stachury miejsca, na wprowadzanie do ich struktury całych elementów systemowych tej filozofii. Chodzi tu jedynie o zauważalne zainspirowanie się, tak bardzo żywym wówczas w Polsce prądem myślenia - o jego wpływ na powieściowy świat pisarza. Nie jest to bowiem proza na kształt wielkich dokonań literackich Alberta Camusa, czy Jeana Paula Sartre'a. Nie stanowi próby przekazania filozoficznej koncepcji poprzez strukturę powieści. Zaś bohater Stachury nie pozuje na filozofa-egzystencjalistę. Jest on sam dla siebie nade wszystko poetą (w Stachury rozumieniu „poety życia”), i świat postrzega kategoriami raczej estetycznymi, nie typowo filozoficznymi. Jednakże, mimo tych wszystkich zastrzeżeń, to właśnie powieści Stachury stanowią znakomite świadectwo przenikania do polskiej literatury wątków z filozofii egzystencjalizmu. Wykorzystane nieraz świadomie, choć bywa, że i nieświadomie, ukazują żywotność egzystencjalizmu w ówczesnej literaturze polskiej.

Nareszcie wyjaśnić należy kwestię, która mogłaby wzbudzić wątpliwości, a mianowicie to, iż za powieści uznaję w dorobku Stachury jedynie te dwie: „Całą jaskrawość” i „Siekierezadę”. Bywa to traktowane rozmaicie, ktoś może określać powieściami również takie dzieła jak „Wszystko jest poezja” i „Fabula rasa”, wydaje się jednak, że nie jest to dostatecznie uzasadnione. Te prozatorskie utwory są bowiem właściwie pozbawione fabuły, powieściowej akcji, książkowych bohaterów. To osobiste wyznania pisarza, swoiste szkice, które należałoby przypisać innemu gatunkowi literackiemu. Zresztą to właśnie w powieściach, będących głównym przedmiotem zainteresowania tej pracy, wątki egzystencjalne pojawiają się w najbardziej czystej i oryginalnej (nie zmąconej mistycznymi zapędami autora) postaci. Nazywanie „Całej jaskrawości” i „Siekierezady” dylogią jest uprawnione, gdyż w obu dziełach mamy do czynienia z tym samym rodzajem bohatera: wrażliwym poetą, poszukującym metafizycznego spełnienia, szukającym swojego miejsca na świecie. Sam Stachura zadbał nawet o przeniesienie wątków fabularnych z jednej powieści do drugiej; w pewnym momencie główny bohater „Siekierezady” Janek Pradera wspomina głównego bohatera „Całej jaskrawości” Edmunda Szeruckiego, spotkanego w czasie podróży11. Można dopatrywać się w tym wewnętrznego rozwoju bohatera Stachury, drogi jaką przechodzi od „całej jaskrawości” utożsamianej z metafizycznym spełnieniem, chwilowym zrozumieniem świata, praw nim rządzących do ataków „mgły” rozumianej jako wszechogarniający pesymizm, przeczucie nieuchronnej klęski, dławiące wcześniejsze przebłyski szczęścia. Rozwój ten udokumentowany jest na poziomie tekstu omawianych utworów.

„Cała jaskrawość” to opowieść o kilkutygodniowym epizodzie z życia Edmunda Szeruckiego i jego przyjaciela Witka. Młodzi mężczyźni pracują przy oczyszczaniu basenu na terenie uzdrowiska, wynajmując w tym czasie kwaterę u staruszki Potęgowej. Wolny czas spędzają na rozmowach ze swoją gospodynią i innymi mieszkańcami Laksandrowa, a także na wędrówkach po okolicy, które pobudzają głównego bohatera do snucia rozmaitych refleksji nad życiem. To właśnie w czasie jednej z tych wypraw Edmundowi Szeruckiemu objawia się „cała jaskrawość”: „I...zobaczyłem jaskrawość. Zobaczyłem jaskrawie wszystko. Całość (...) Zobaczyłem całą jaskrawość tego, że to nie chodzi ni o śmierć, ni o życie, ni o sens i bezsens, ni o istotę i istnienie, ni o przyczynę i skutek, ni o materię i ducha, ni o serce i rozum, ni o dobro i zło, ni o światłość i ciemności, i tak dalej, i tak dalej, ale o coś zupełnie innego. Chodzi o to wszystko razem wzięte i podane na tacy”12. I znowu nieco dalej zauważa: „(...) zobaczywszy całą jaskrawość można dalej śmiało żyć. Bo tylko żyjąc mogę do tej pełni życia i śmierci razem wziętych, do tej dopiero pełni zbliżyć się. Żyjąc, nie zapominając o śmierci. Walcząc z nią. Ocierając się, muskając ją z bliska. Żyjąc w natchnieniu tym wstrząsającym, że żywi jesteśmy(...)”13 Cytaty te nasuwają kilka spostrzeżeń. Po pierwsze, prezentowana przez Szeruckiego postawa jest głęboko afirmatywna, po drugie, zgłasza sprzeciw przeciwko czysto intelektualnej percepcji świata. Szerucki przyjmuje całość świata jak dar („podane na tacy”). Istnienie tłumaczy się tu samo przez się, życie samo w sobie jest spełnieniem. Życie i śmierć razem, możliwe są do zaakceptowania; jest w tym jakaś wiara w słuszny porządek świata, skoro dopiero razem, życie i śmierć tworzą pełnię; porządek ten możliwy jest, mimo że ze śmiercią, nieustannym towarzyszem naszego życia, trzeba walczyć. Jednak w momencie zobaczenia „całej jaskrawości” nawet to wydaje się być godne afirmacji. Tak myśli Szerucki, gdy widzi ową „całą jaskrawość”, gdy ogląda ją przez chwilę, zanim zniknie, zamaże się, przestanie być dostrzegalna. I właśnie w tej chwilowości tkwi zasadnicze pęknięcie. „Cała jaskrawość” jest tylko przelotnym błyskiem, na jakiś czas wypełniającym duszę Szeruckiego w sposób absolutny, wciąż jednak momentalnym. Potem znów przychodzi zwątpienie i konieczność toczenia boju ze strachem przed nicością, z lękiem przed niemożnością porozumienia się z ludźmi („Wódka to jest człowiek, z którym można porozmawiać”14).

Między Szeruckim, a Witkiem pada bardzo niewiele słów. Zasadniczą tego przyczyną jest nieustannie towarzyszący bohaterom relatywizm doznań, wszechogarniająca względność, która nie pozwala im wypowiadać się z mocą, z pewnością; nie pozwala im zrozumieć i oswoić otaczającego świata. Ten głęboki pesymizm poznawczy zostaje przerwany przez „całą jaskrawość” – ale tylko na mgnienie oka. To zmusza bohaterów do nieustannej wędrówki, do pogoni za upragnionym stanem spełnienia.

Zakończenie powieści nie jest pozbawione nadziei na przezwyciężenie nicości. Bohater ma w sobie dość siły by otrząsnąć się z opadającego na niego uczucia niemocy. Powieść kończy obietnica zwycięstwa nad śmiercią: „A przedtem zobaczymy śmierć śmierci. Urządzimy to. Wyprawimy jej pogrzeb. Symboliczny wprawdzie, pogrzeb śmierci, ale na początek to nie jest mało.”15 Próżno by jednak szukać w „Całej jaskrawości” tego optymizmu i czystej radości, które zauważali niektórzy krytycy. Nieustannie przeprowadzana przez Edmunda Szeruckiego refleksja nad „byciem” jest punktem wyjścia do rozważań egzystencjalnych, które często prowadzą do wniosków dalekich od rzekomego przeświadczenia bohatera o otaczającym go raju16. Już pierwszy wyrazisty obraz zaprezentowany w książce, wnosi ze sobą do utworu silny egzystencjalny niepokój: „Żal się robiło, patrząc. Wielki wodny ptak męczył się w tym powiększonym akwarium. Potykał się nogami o płytkie dno, wpadał wyniosłą piersią na błotniste mielizny, nie miał jak i gdzie zanurzyć swojej długiej szyi, nie mógł rozwinąć szerokich skrzydeł i bijąc nimi nieść się po wodzie w pełnej świetności i wolności całego gatunku i osobnego osobnika”17. Nawet odżegnując się od narzucającej się tu metafory z ludzkim losem, Szerucki udowadnia, że towarzyszy mu męczące poczucie relatywizmu rzeczy, niepewności co do tego, czy przeprowadzana obserwacja świata jest słuszna: „Ten łabędź. Od niego, jak od iskry wychodząc, mógłbym zacząć mówić o sprawach tych tak skomplikowanych, że nigdy chyba nie będą proste. Wystarczyłoby tylko porównać los tutaj ptaka do losu tutaj człowieka(...). Ale nie zrobię tego. Zbyt łatwa jest ta wspaniała okazja”18. Ogromnie daleko tym dwóm fragmentom do wyrażania radosnej afirmacji świata. Nie są to jeszcze mdłości towarzyszące refleksji Sartre'a nad istnieniem, ale podobne jest u bohaterów Stachury uczucie nadmiaru otaczających rzeczy i związany z tym stan chorobowy. Czytamy w „Mdłościach”: „Wszystkie te przedmioty...jak to określić? Przeszkadzały mi, życzyłbym sobie, aby istniały mniej silnie, bardziej sucho, abstrakcyjnie, bardziej powściągliwie(...) A ja – wiotki, osłabiony, sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli(...) Marzyłem niejasno o zgładzeniu siebie, aby unicestwić jedno przynajmniej z tych przesadnych istnień.”19 Zbliżoną do tej jest refleksja Szeruckiego w czasie pracy przy kopaniu basenu. Widzi on w jednej chwili mnóstwo prozaicznych, pozbawionych sensu rzeczy, które po prostu „są” i nie sposób ich wszystkich ogarnąć: „Niesamowite działy się rzeczy w tym niby spokojnym powietrzu, w tym otoczeniu niby stworzonym do cichej łagodnej rekonwalescencji”20 myśli Szerucki i na głos podsumowuje „Za dużo czasami się widzi. (…) Próbowałem nieraz to wszystko stępić. (…) Żeby było łatwiej żyć. Bo to jest jednak cholernie męczące. (…) Ale nic z tego.”21 A więc bohaterowi Stachury przeszkadza ten nadmiar rzeczy i podobnie jak Sartre ma poczucie absurdalności, przypadkowości istnienia. Pojawia się przy tym motyw towarzyszącej tym rozpoznaniom choroby: „Bo nie znałem mojej choroby, ale znałem Witka straszliwą chorobę i jej fatalne nawroty. Widziałem już parę razy Witka z odwróconymi w słup oczami, bitego niewidzialnym łomem w łeb i powalonego na kolana, i stałem przy tym, i nic nie mogłem zrobić.”22 W osobie tego nękanego wstrętem do świata i lękiem przed nicością Witka, który jest de facto alter ego Edmunda Szeruckiego, ukazuje się cierpiąca, bezsilna część bohatera Stachury. W „Siekierezadzie” to właśnie ona przemówi pełnym głosem i wówczas Janek Pradera rozpozna swoją „mglistą chorobę”. W „Całej jaskrawości” mamy jednak jeszcze do czynienia z człowiekiem w sposób heroiczny zmagającym się z przeciwnościami losu. Mimo, że jego rozpoznania są zbliżone do tych z Sarte'owskich „Mdłości”, to odmienny jest sposób jego ustosunkowania się do nich. U francuskiego filozofa nicość staje się wartością pozytywną, charakterystyczną dla człowieka i będącą wyrazem jego wolności; przeciwstawia się ona absurdalności wszelkiego istnienia. Sartre, podobnie jak Szerucki, widzi coś, co można by nazwać śmiało „całą jaskrawością”, lecz u niego ma to wymiar jednoznacznie negatywny: „A potem nagle przyszło, było jasne jak dzień – nagle istnienie odsłoniło się. Straciło obojętny wygląd abstrakcyjnej kategorii: to była właśnie miazga rzeczy(...) różnorodność rzeczy, ich indywidualność była tylko pozorem, lakierem. Ten lakier rozpłynął się, pozostały masy monstrualne i miękkie, w bezładzie – nagie, nagością przerażającą i obsceniczną.”23 Zupełnie inaczej widzi to Edmund Szerucki. On właśnie przed nicością ucieka, w mnogości istnienia widzi wyzwolenie od śmierci i bólu istnienia. Najlepiej wyraża to ten fragment: „(...) każdy nasz ruch był w natchnieniu. Wszystko. Szliśmy, pracowaliśmy, jedliśmy, piliśmy – w natchnieniu. Któryś z nas kopnął puste pudełko na ulicy, zgniłe jabłko, przejechał patykiem po żelaznych grających prętach, któryś z nas splunął w natchnieniu. (…) Tak to my czuliśmy i dźwigaliśmy wstrząsający ciężar najbłahszej chwili, że to jest wprost niewiarygodne, tak żyć w ciągłym nieustającym napięciu. (…) tylko tak mogliśmy się uratować. Życiem bez reszty. Wypalić się do końca (…) żeby śmierci, tej zwyczajnej wariatce, nic nie zostawić w spadku (...)”24 Lęk przed śmiercią jest podstawą egzystencjalnej refleksji. Nie jest to jednak lęk wyzwalający, jak u Heideggera (u którego pozwala na pełniejsze wykorzystanie życia). To lęk paniczny, który wywołuje silną emocjonalną reakcję i takie same, nerwowe, ekstatyczne działania, po to by świadomość śmierci przezwyciężyć, zagłuszyć.

Nie jest także bezpodstawne mówienie o „Całej jaskrawości” w kontekście poglądów innego wielkiego egzystencjalisty (który sam nigdy nigdy z tym kierunkiem nie chciał się utożsamiać) – Alberta Camusa. To właśnie jego „heroizm humanistyczny”, nie zaś „egzystencjalistyczny humanizm”25 Sartre'a bliski jest Edmundowi Szeruckiemu. W koncepcji Sartre'a człowiekowi wolno wszystko, jest bowiem nieustannym projektem sam dla siebie, nie ma żadnego prawodawcy poza samym sobą. Miarą wolności ludzkiej jest tu odpowiedzialność, polegająca na konieczności podjęcia wyboru i przekonaniu o jego słuszności. Wedle tego przeświadczenia Sartre nazwie „świętym” Jeana Geneta świadomie wybierającego zło. Taki sposób myślenia obcy jest Szeruckiemu. On, podobnie jak bohaterowie „Dżumy”, ma silne poczucie ludzkiej uczciwości, wie, że istnieją granice, których nie wolno przekraczać. Nie potrzebuje specjalnej motywacji do czynienia dobra, całym sobą czuje, że złu należy się przeciwstawiać. Podobnie jak Camus pyta o to, czy warto żyć26. Usilnie poszukuje szczęścia, żyje w sposób gorączkowy, zachłannie pragnie życia; przez chwilę widzi nawet „całą jaskrawość” i wtedy towarzyszy mu poczucie jasności rzeczy, jasności dokonywanych wyborów. Odmienne to od towarzyszącego egzystencjalistom rozpoznania bezsensu świata, dla bohatera Stachury bowiem życie ma w sobie ogromnie dużo piękna, od początku skażonego jednak przerażającym wyrokiem śmierci, ciążącym na każdym człowieku. W konfrontacji z własnym przeznaczeniem rodzi się w Szeruckim poczucie absurdu, które zaprowadzi go w „Siekierezadzie” do całkowitego poddania się, bezradności i ostatecznie wyboru samobójstwa, jako ucieczki przed bólem istnienia. Pomimo tej tragicznej decyzji, nie sposób nie zauważyć, że Szerucki, a później, wyraźniej jeszcze, Janek Pradera, mają w sobie coś z wyobrażonego przez Camusa Syzyfa. Prowadzą walkę skazaną na porażkę, jednak nie o zwycięstwo w tej walce chodzi, lecz o samo jej podejmowanie. Syzyf jest w absurdalny sposób radosny, bo świadomy swojego losu dokonuje jednak wolnego wyboru i podejmuje trud życia. Szerucki też jest takim Syzyfem, heroicznie idącym przed siebie i opierającym się przygniatającemu go poczuciu bezsensu. Nie ma jednak jeszcze świadomości Syzyfa, świadomości przeznaczonego mu losu, sądzi bowiem, że może śmierć pokonać, odegnać, sprawić, że o niej zapomni. Nie umie jej zaakceptować, poza krótkimi przebłyskami „jaskrawości”. Kiedy świadomość niemożności zwycięstwa do niego dotrze, już tylko przez jakiś czas będzie w stanie buntować się przeciw losowi i całemu światu. Jego heroizm nie przejdzie ostatecznej próby, ugnie się w końcu pod ciężarem samoświadomości, która popchnie go w stronę znienawidzonej śmierci. To właśnie metaforyczna „mgła”, na której ataki cierpi bohater „Siekierezady”, stanie się przyczyną jego nieszczęścia.

Janek Pradera to bohater zaprojektowany już w „Całej jaskrawości”. Wrażliwy poeta, heroicznie przeciwstawiający śmierci zachwyt nad życiem, poszukujący piękna, które przy życiu mogłoby go zatrzymać. Tym razem wędrowny tryb życia sprowadza go do pracy przy wyrębie w lesie. Ma ona zagłuszyć lęki, które wywołuje w nim wzrastająca świadomość bezsensu jego działań. Już otwierająca „Siekierezadę” aluzja do tragicznej śmierci Zbyszka Cybulskiego, ukazuje przerażający wymiar ludzkiego „bycia-ku-śmierci”, niemożliwej do odwrócenia właściwości ludzkiego istnienia – skończoności. Jest w tym jakieś poczucie okrutnej przypadkowości życia, kiedy Janek Pradera rozważa rozmaite, alternatywne scenariusze wejścia Cybulskiego na peron, takie które nie kończą się jego bezsensowną śmiercią. „Przeklęty bądź zegarze, w którym czas nie może być cofniony”27 mówi Pradera po tym jak słyszy konkluzję jednego z pasażerów pociągu: „Miał zginąć i zginął. To jest los.”28, która w tak ozięble zwięzły sposób wyraża chwilowość ludzkiego istnienia.

U bohatera Stachury zachodzi, więc wewnętrzna przemiana, wzrasta jego świadomość własnych ograniczeń, nieuchronności końca oraz przemijania tego piękna, którym świat go napawa. Słusznie napisał Tadeusz Nyczek, że „Siekierezada” „jest jednym wielkim, heroicznym i absurdalnym zarazem, śpiewem na cześć życia, które jest literaturą, i literatury, która tak pięknie udaje życie.”29 Pradera wciąż jeszcze wierzy w nowe „zmartwychwstania”, powstania do życia, do dalszego zapamiętałego mierzenia się ze śmiercią; lecz sił na otaczającą go absurdalność i nicość co raz bardziej mu brak. Nawet literatura przestaje być odtrutką na mroczną rzeczywistość, pomimo że bohater oglądając świat przez jej pryzmat, stara się kreować świat przepełniony pięknem. Próba powrotu do jasnych, zrozumiałych prawd kończy się jednak klęską, Pradera zaczyna zadawać sobie pytanie, czy on sam nie nadinterpretuje świata i czy ponowne odnalezienie prostoty widzenia jest możliwe. Śmierć prześladuje go z rosnącą mocą: „(...)z jednej strony poniechałem obłędnych spekulacji o tym: jak zginę? gdzie? kiedy? z czyjej ręki? jaka planeta zmiażdży mi płowy łeb? jaka kometa? jak i czym podkuty but? (…) Z drugiej strony jednak dobrze wiem, (...) że śmierć ani na moment mnie nie opuszcza, na głowie wiecznie mi siedzi, na czole mam ją wypisaną, przy nodze mojej zawsze wiernie jest.”30 Tu też pojawia się po raz pierwszy chorobliwa „mgła”: „A ta mgła ta mgła? (…) Dosyć przerażające to jest, ale to jest jakby obok gdzieś jednak, choć dzieje się we mnie, w moim ścisłym obrębie. (…) Mówiłem, że ja bez śmierci ani rusz. Ona mi daje życie ta śmierć. To dopiero zaczyna być ciekawe.”31 Co raz mocniej bohater Stachury rozumie, że ciężar świadomości jest dla niego zbyt ciężki, powoli zaczyna zdradzać syndromy szaleństwa, sam siebie przestaje rozumieć. Wciąż jeszcze ma przebłyski radości, wtedy gdy rano wychodzi do pracy na zrębie, kiedy przenikają go „dreszcze nowego dnia”, kiedy wraz z miejscowymi pije w knajpie i rozprawia o rzeczach absolutnie banalnych. Sam jednak widzi rozdźwięk między jego marzeniem o życiu prostym, poetyzowaniem tego życia, a rzeczywistym stanem umysłu niezdolnego do istnienia w taki sposób. To właśnie powtarzające się zapadnięcia w „mgłę” będą wyrażały głębokie poczucie beznadziei towarzyszące Praderze. Kiedy „mgła” ustępuje Janek może jeszcze przez jakiś czas cieszyć się życiem, swobodą, naturalnością, aż do kolejnego ataku.

Kluczowym momentem „Siekierezady” jest wspomnienie spotkania z Edmundem Szeruckim i opowieść tego ostatniego o „całej jaskrawości”. Jej opis został już zacytowany wcześniej, warto jednak przytoczyć reakcję Pradery na spotkanie z Szeruckim: „Bardzo mi się podobał ten chłopak. Bardzo. (…) Podobała mi się jego żelazna konsekwencja i podobało mi się to „Bądź zdrów”. (…) Wyszło z mody to piękne proste pożegnanie. A on „bądź zdrów” powiedział. I to jakoś tak, jakby coś wiedział o tym, o tej mgle mojej, co mnie wszędzie ściga i, dopadłszy mnie, dusi”32. Pomimo tego zachwytu, Pradera po pewnym namyśle, okazuje się nie akceptować przedstawionej mu koncepcji „jaskrawości”. Autor książki stosuje tu ciekawy zabieg, wkładając w usta Szeruckiego więcej niż powiedział on literalnie w „Całej jaskrawości”. Chce w ten sposób inaczej ustosunkować się do przekazanej wówczas idei, wyrazić przemianę jaka w bohaterze zaszła. Janek Pradera mówi: „Coś nieludzkiego było w tym wszystkim. On sam, Szerucki, to przyznał, choć innymi słowami: - „I kiedy zobaczyłem tę całą jaskrawość, to nie czułem nic: ani smutku, ani beznadziei, ani strachu, ani przerażenia, ani radości, ani nadziei, ani spokoju, ani zachwytu, ani uniesienia, ani nawet zwyczajnej obojętności. Nic. Żadnego uczucia”.”33 Wkracza tu z mocą pojęcie „nicości” w odniesieniu do „całej jaskrawości”. Nie jest to jednak „nicość” wyzwalająca. Pradera mówi o nieludzkości tego spojrzenia dlatego, że bierze się ono „wybitnie spoza”, „spoza elipsy galaktyki”. To spojrzenie boskie i w odczuciu bohatera okrutne, bo nie uwzględniające autentycznych wartości życia ludzkiego. Pradera mówi: „Bogiem się jest tylko czasami, bardzo rzadko to się zdarza i dosyć krótko to trwa, i dobrze (…) i poza tymi krótkimi wypadami jest się zawsze tu, na tej planecie (…) i wtedy to jest tak, że to jednak idzie o miłość, o życie, o dobro, o światłość, o pokój i tak dalej, i tak dalej, i niedobrze, niedobrze jest z tym na planecie, słabo z tym jest, ale o to idzie, o to się trzeba bić(...)”34. A więc pojawia się zasadnicza zmiana w światopoglądzie bohatera Stachury. To „cała jaskrawość” okazuje się kuszącą nicością, pozwalającą na oderwanie się od życia, na rozpłynięcie się w niebycie. Życie niesie ze sobą piękno i ból zarazem, oszałamiające w swojej sile; „cała jaskrawość” jest tylko pustką, umożliwiającą okrutny dystans do tych ogólnoludzkich wartości, o które Pradera walczy. Heroizm jego polega na zgodzie na ból, na odrzuceniu wygodnej, bezemocjonalnej nicości, na wyrzeczeniu się nihilizmu, nawet jeśli trzeba będzie to przypłacić życiem.

Wydaje się, że właśnie w czasie wspomnienia spotkania z Szeruckim, Pradera zaczyna rozumieć ten „humanistyczny heroizm”. Lekarstwo na napady beznadziei i załamania woli walki, znajduje w swojej ukochanej Gałązce Jabłoni. W tym momencie nic w powieści nie zapowiada dramatycznego końca. Wręcz przeciwnie, tchnie ona świeżością czułej miłości i związanych z nią nowych nadziei. Aż do momentu, w którym pojawia się alter ego Pradery – Michał Kątny (jak Witek w „Całej jaskrawości”). Przybywa on do pracy w lesie i od tej pory mają dzielić wspólnie kwaterę u Babci Oleńki: „Oczy ma jak z dymu, pomyślałem sobie. Niesamowite to było. Jak z mgły. Tej mgły tej mgły. Pomyślałem sobie, że ma takie oczy, jakby kiedyś chorował na tę samą co ja straszliwą dymną chorobę i zwyciężył ją, wyszedł z niej cało, i tylko w oczach został mu ten dym, ta mgła ta mgła.”35 Czy jednak aby na pewno Michał zwyciężył? „(...) miał uśmiech taki niepełny, częściowy, fragmentaryczny. Jakoś tak się uśmiechał, jakby nie chciał całą duszą się uśmiechać. Albo może jakby nie mógł. Jakby w jego życiu wydarzyło się coś, co mu zniszczyło, pogruchotało i zaprzepaściło pełen uśmiech, i Michał Kątny nie mógł już tego odbudować albo nie chciał (…)”36. To bardzo znaczący fragment. Ukazuje, że spoza „mgły” już się nie wraca takim samym, że ten heroizm życia, jaki pozostaje człowiekowi jest wyprany z jakiejkolwiek radości i satysfakcji. Pozostaje uśmiech zrozumienia, świadomości, ale nie śmiech wstrząsający całym ciałem, prosty i oczywisty. Tu już nie ma żadnej prostoty. W tym momencie Janek Pradera uświadamia sobie jeszcze jedno: nigdy nie powiedział o swojej „mglistej chorobie” Gałązce Jabłoni, nigdy nie podzielił się z nią swoją świadomością. Zaczyna powoli rozumieć, że na tej heroicznej, „mglistej” drodze, człowiek musi być sam. Pradera nie mógłby zarażać ukochanej kobiety noszonym w sobie wirusem, bo nie chciałby jej nieodwracalnie skrzywdzić; z drugiej strony wie, że ona nie chciałaby przyjąć go świadoma ciążącej na nim dolegliwości, byłoby to dla niej nie do zaakceptowania. Jeszcze bardziej jasne staje się to w ostatniej scenie, poprzedzającej kończący powieść „atak mgły”, kiedy to Michał Kątny w rozmowie z leśniczym zwierza się ze swojej tragedii:

„ - Ja jestem samotnik. Od czasu jak mnie porzuciła - powiedział Michał Kątny z uśmiechem.

- To porzuciła, porzuciła? - powiedział leśniczy z uśmiechem.

- Porzuciła. - powiedział Michał Kątny z uśmiechem. - Wzięła i porzuciła.

- Wolała drugiego - powiedział leśniczy z uśmiechem.

- Wolała drugiego - powiedział Michał Kątny z uśmiechem.

- I poszła z nim - powiedział leśniczy z uśmiechem.

- Nie. Została z nim. Ja poszedłem - powiedział Michał Kątny z uśmiechem. (…)

- Poszliśmy się powiesić z rozpaczy - powiedział leśniczy z uśmiechem.

- Nie. Poszliśmy się rzucić do kanału z rozpaczy - powiedział Michał Kątny z uśmiechem i tuż zaraz natychmiast potem, kiedy wypowiedział te słowa, uśmiech zniknął z jego twarzy (...)”37

Słysząc tę rozmowę Pradera odczuwa ogromny ból, a nawet strach, kiedy widzi przed oczami samobójczą próbę Michała. Dzień kończy ciężkie milczenie jakie zapada między bohaterami.

Koniec powieści przynosi definitywne, choć zakamuflowane w poetyckim opisie, rozwiązanie losów bohatera. Janek budzi się sam w pokoju i wraz z zadumą dopada go uczucie rozpłynięcia się w niebycie, w nicości. Pragnąc ukoić smutek, który na niego spłynął, ucieka się do zdystansowanego oglądu rzeczywistości, próbuje stępiać swoją wrażliwość. W pewnym momencie otrząsa się jednak z tego i ze zdwojoną mocą zaczyna odczuwać. Pojawia się w nim nieodparte pragnienie ujrzenia Gałązki Jabłoni, ogromna, nienazwana tęsknota za ukochanym człowiekiem. Wstaje i natychmiast decyduje o tym, by wyruszyć w powrotną drogę do swojej kobiety. Gorączkowo rozmyśla nad tym jak najszybciej się do niej dostanie. Idzie na skróty, skrajem lasu i pola, do Hopli, gdzie spodziewa się znaleźć jakiś środek transportu. W tym momencie zaczyna na niego zstępować mgła. Charakterystyczne jest, że narracja, która przez całą powieść była pierwszoosobowa, przechodzi w narrację trzecioosobową, jakby bohater tracił świadomość samego siebie, jakby rozpadała się jego osobowość. Ekspresyjny, kilkustronicowy opis szamotaniny Pradery, połączonej ze zniechęceniem i osłabieniem, kończą słowa: „(...) o niczym nie myślał (…) stracił nawet to jedyne, co miał: zdziwienie, że chce mu się spać (…) absolutnie bezbronny już był, już się nie widział jako atakowany kłębek człowieczy (…) chyba już się w ogóle nie widział, klęczał we mgle z uniesioną we mgle głową i patrzył na mgłę, nic nie wiedząc, nie wiedząc nawet tego, że jest skazany na zagładę, na pożarcie przez mgłę, na rozmycie, na rozpłynięcie, na rozwianie się we mgle we mgle.”38 Sen, który spływa na Praderę to sen śmierci. Michał Kątny przynosi Jankowi rozstanie się z ostatnimi złudzeniami. Świadomość samotności okazuje się zbyt trudna, zbyt przygniatająca; niemożność porozumienia z drugim człowiekiem jest ostateczną przyczyną upadku bohatera Stachury. Ciężar, który trzeba nieść przez życie samotnie jest zbyt przytłaczający. „Mgła” ostatecznie zakrywa Praderę i niosąc mu, bądź to fizyczną śmierć, bądź obłęd, wyrywa go z kręgu życia.

Powieściowa dylogia Stachury podejmuje bardzo wiele pytań charakterystycznych dla refleksji egzystencjalnej. Bycie w świecie, sens istnienia, możliwości poznania, istota wolności ludzkiej, towarzyszące bohaterom uczucie niepokoju, heroizm trwania, osamotnienie człowieka w świecie, subiektywny sposób oglądu rzeczywistości – to tylko niektóre z problemów poruszonych w „Całej jaskrawości” i „Siekierezadzie”. Dodatkowo posługiwanie się dosłownie, bądź też w domyśle pojęciami, którymi operuje egzystencjalizm, wskazuje na bardzo silną inspirację intelektualną Stachury, tym sposobem myślenia. Przypadkowość, nicość, absurdalność, nadmiar istnienia, heroizm bycia, los ludzki naznaczony zmierzaniem ku śmierci i bunt przeciw temu losowi - to sformułowania niezwykle istotne dla filozofii Sartre'a, Camusa, Heideggera, czy sięgając głębiej Kierkegaarda. Ich obecność w omawianych dziełach jest dowodem na żywotność egzystencjalizmu w polskiej literaturze przełomu lat 60. i 70. Sposób, w jaki pojawiają się te pojęcia w powieściach Stachury jest równocześnie dowodem na dość powierzchowną refleksję autora, podporządkowaną jego chwilowym wrażeniom i znajdującą w egzystencjalnym namyśle, oddźwięk własnych niepokojów i intelektualnych poszukiwań. Nie mamy tu do czynienia ani z bardzo spójną koncepcją myślową Stachury, ani tym bardziej z dojrzałą polemiką, z którymś z egzystencjalistów. Trzeba przy tym odnotować, że najistotniejszymi postaciami, do których można by się odnosić w związku z tymi tekstami są Sartre i Camus. To ich myśl cieszyła się wówczas w Polsce niesłabnącą popularnością, byli oni też filozofami najbardziej aktualnymi. Nie sposób jednak ocenić, na ile świadomie Stachura zbliża się do koncepcji któregoś z nich. Kategorie egzystencjalne stosowane przez autora „Siekierezady” są zbyt rozmyte, niejasne i pomieszane, w zestawieniu z filozofią Sartre'a, czy Camusa. Z pewnością bliżej bohaterowi Stachury do światopoglądu wyrażanego, przez autora „Dżumy”, z późnego okresu jego filozoficznej refleksji. Tak Szerucki, jak i Pradera niosą w sobie silne poczucie ogólnoludzkiej uczciwości, postulują życie w świecie wartości. Można nawet powiedzieć, że podobnie jak Camus z okresu „Obcego”, bohater Stachury przeżywa swój okres nihilistycznego postrzegania świata, by ostatecznie wybrać heroizm działania, życia wbrew losowi i na przekór absurdalności istnienia. Tyle tylko, że odpowiedzią Camusa na pytanie o sens istnienia jest stwierdzenie, że żyć jednak warto; bohater Stachury nie ma na to siły, nie wytrzymuje przygniatającego go uczucia samotności i braku nadziei. Myśl o śmierci i nicości nie jest dla niego wyzwalająca, tak jak jest to możliwe w refleksji egzystencjalnej. Janek Pradera nie realizuje wolności ani na sposób Sartre'a, ani Camusa. Bohater Stachury nie zna wolności absolutnej (nihilistycznej) i moralności zupełnie subiektywnej; tak samo jednak nie czyni go radosnym świadomość, że jego los pozostaje w jego własnych rękach, bo przeraża go absurdalność wyborów, które musi podejmować. Można więc powiedzieć, że w pewnym sensie bohater powieściowej dylogii Stachury jest polemiczny wobec poglądów Sartre'a (widzi wielość istnień, ale nie napawa go to takim wstrętem jak autora „Mdłości”; dostrzega w tej wielości piękno, mimo jednoczesnej nieznośności tego uczucia), poglądy Camusa okazują się natomiast ideami heroicznymi, zbyt trudnymi do uniesienia dla jednostki świadomej, ale nadwrażliwej. Przy tym wyraźna jest akceptowalność Stachury dla poglądu Sartre'a o egzystencji poprzedzającej esencję (w odniesieniu do człowieka), co udowadnia, że traktuje on egzystencjalistów wybiórczo, podporządkowując ich poszczególne refleksje własnym przemyśleniom. Tak samo jak u Sartre'a bohaterowie Stachury widzą własną nieokreśloność i nieustanne tworzenie, przekształcanie, przeobrażanie siebie samego, w przeciwieństwie do jasno widzianego świata zewnętrznego, dającego się zdefiniować i opisać. Różnica polega tu na tym, że Szeruckiego i Praderę ta świadomość niepokoi, Sartre'a zaś doprowadza do pojęcia wolności i wyprowadzenia z tego nakazu jej realizacji.

Kończąc te rozważania warto jeszcze raz podkreślić istnienie w prozie Stachury bohatera typowo egzystencjalistycznego, tzn. podejmującego refleksję egzystencjalną. Recepcja tego pisarza ogranicza się często do ogólników, do lirycznej sensualności, również w odniesieniu do twórczości powieściowej. Takie bazowanie tylko na wrażeniu i emocjonalności, spłyca intelektualne sensy zawarte w dziełach Stachury. Jego programowa zmysłowość ma swoje źródła w filozoficznym namyśle nad światem i stanowi sposób na przezwyciężenie niedoborów ludzkiej egzystencji. Jest kreacją świata piękniejszego niż ten, który poecie udaje się dostrzec realnie, przeprowadzoną po to by móc dalej żyć. Dopiero kiedy uwzględni się ten filozoficzny aspekt powieściowego świata Stachury, można zrozumieć dogłębnie dramat sytuację jego bohatera w świecie zbyt okrutnym dla jego poetyckiej osobowości, jak i dramat samego autora, tak bardzo mocno wyrażającego własne lęki w swoim pisaniu.

 

1 J. Marx, Legendarni i tragiczni, Alfa, Warszawa 1993, s. 429.

2 E. Stachura, Się w: Opowiadania, red. H. Bereza, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 421.

3 K. Rutkowski, Poeta jak Nikt w: Wiersze, poematy, piosenki, przekłady, red. Z. Fedecki, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 21 - 23.

4 E. Stachura, Pogodzić się ze światem w: Fabula rasa. Z wypowiedzi rozproszonych, red. K. Rutkowski, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 409.

5 J. Marx, op. cit., s. 427.

6 H. Bereza, Życiopisanie w: Fabula rasa. Z wypowiedzi rozproszonych, red. K. Rutkowski, Czytelnik, Warszawa 1982 s. 447 - 451.

7 E. Stachura, Cała jaskrawość w: Powieści, red. H. Bereza, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 117.

8 J. Marx, op. cit., s. 417, 420 - 421.

9 H. Bereza, Życiopisanie, s. 445 - 465.

10 Tamże, s. 454 - 456.

11 E. Stachura, Siekierezada w: Powieści, red. H. Bereza, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 306 - 308.

12 E. Stachura, Cała jaskrawość, s. 92.

13 Tamże, s. 93.

14 Tamże, s. 125.

15 Tamże, s. 197.

16 J. Przyboś, Cała jaskrawość, „Życie Warszawy” 1969 nr 308, s. 3.

17 E. Stachura, Cała jaskrawość, s. 8.

18 Tamże.

19 J. P. Sartre, Mdłości [w:] Słownik myśli filozoficznej, red. M. Siwiec, Park, Bielsko-Biała 2011, s. 386.

20 E. Stachura, tamże, s. 10.

21 Tamże, s. 10 - 11.

22 Tamże, s. 48.

23 J. P. Sartre, Mdłości, s. 386.

24 Tamże, s. 23 - 24.

25 J. P. Sartre, Egzystencjalizm jest humanizmem [w:] Słownik myśli filozoficznej, red. M. Siwiec, Park, Bielsko-Biała 2011, s. 389 - 391.

26 A. Camus, Absurd i samobójstwo. Bunt Syzyfa [w:] Słownik myśli filozoficznej, red. M. Siwiec, Park, Bielsko-Biała 2011, s. 402.

27 E. Stachura, Siekierezada, s. 206.

28 Tamże, s. 201.

29 T. Nyczek, Radość pisania, „Miesięcznik Literacki” 1972 nr 7, s. 126 - 128.

30 E. Stachura, tamże, s. 211.

31 Tamże, s. 214.

32 Tamże, s. 306.

33 Tamże, s. 307.

34 Tamże, s. 308.

35 Tamże, s. 358.

36 Tamże, s. 364.

37 Tamże, s. 368.

38 Tamże, s. 376 - 377.

BILETY

W studio koncertowym Programu Trzeciego Polskiego Radia, 2 września, odbył się niesamowity koncert Lubelskiej Federacji Bardów poświęcony poematom Edwarda Stachury z okazji 75 rocznicy urodzin poety. Jest to zapowiedź nagrywanego właśnie w Studio Hendrix w Lublinie materiału „Stachura – Poematy”, który znajdzie się na ósmej płycie w dorobku zespołu. Twórcami muzyki do poematów Edwarda Stachury są: Marek Andrzejewski, Piotr Selim, Krzysztof Nowak z Lubelskiej Federacji Bardów. W koncercie wystąpili: Marek Andrzejewski – śpiew, gitara akustyczna, kompozycje; Piotr Selim – śpiew, fortepian, kompozycje; Krzysztof Nowak – gitara basowa, kompozycje; Katarzyna Wasilewska – skrzypce, śpiew; Piotr Bogutyn – gitara elektryczna; Tomasz Deutryk – perkusja; Jolanta Sip – śpiew; Jan Kondrak – śpiew i prowadzenie. Zespół na początku koncertu zadedykował Stachurze swoje trzy autorskie piosenki, po których zaprezentowane zostały w piętnastu utworach fragmenty następujących poematów: Dużo ognia, Przystępuję do ciebie, Kropka nad ypsylonem i Po ogrodzie niech hula szarańcza. Przed nimi pojawiły się też wyśpiewane zdania z tomu opowiadań „Się”.

Jan Kondrak prowokował do tego, by poznawać w autorze Całej jaskrawości to, czego nie znamy. Wprowadzał do każdej piosenki, wygłaszając miniwykład rozjaśniający tajniki twórczości Edwarda Stachury. Postanowiłem połączyć wszystkie wstępy w jedną całość, aby można było je odczytać jako jeden wielki wykład Jana Kondraka prowokujący do czegoś jeszcze większego.

„Drodzy państwo! Jeśli ktoś żyje w głębokim przekonaniu, że można niektórych pisarzy i artystów nie znać, to jest to przekonanie obojętne mówiącemu te słowa, bo rzeczywiście można… Ale! Pewne postaci trzeba znać. Tak sądzę. Dla dobra kultury, dla dobra możliwości porozumiewania się. Taką postacią, takim artystą jest Edward Stachura… Więc, jeśli ktoś twierdzi, że zna twórczość Edwarda Stachury, znając tylko jego piosenki, to wie niewiele o tej twórczości. Ten kto zna jego poematy – trochę wie. Kto zna prozę i poematy – wie wszystko. My dzisiaj przywieźliśmy państwu poematy, którymi w sensie śpiewanym nikt się specjalnie nie zajmował do tej pory. Dla jasności: jednym z poematów, Missa pagana, zajmowało się wielu, począwszy od Jerzego Satanowskiego i Czesława Niemena. Rzadko kiedy dzieło owo oglądało światło dzienne, ale zajmowano się nim. Natomiast większą ilością poematów zajęliśmy się my siedem lat temu. Przychodzi ten moment, kiedy możemy część tych poematów państwu pokazać. O co chodzi? W poematach Stachury jest poezja. W piosenkach Stachury jest tylko proza rymowana, a chcemy pokazać pełniej tego wybitnego artystę, który zrobił bardzo wiele dla języka polskiego, poszerzając jego możliwości, czyli zachował się tak, jak poeta powinien. Ale również wykraczał poza poezję. Zrobił bardzo dużo dla psychologii i dla filozofii. Jeśli państwo posłuchacie uważnie, to będziecie wiedzieli, jak bardzo jest to daleko idąca operacja na języku polskim, jak daleko z notatnikiem w ręku poszedł autor w sfery życia wcześniej polszczyźnie nieznane. Choćby sposób opisywania olśnienia, które nazwał »całą jaskrawością«”.

„Jest taki poemat składający się z bardzo króciutkich wierszy, który się nazywa Przystępuję do ciebie i ta formuła – przystępuję do ciebie – przewija się w każdym z tych wierszy. Oczywiście przystępować można do Komunii, bo to jest formuła przejęta z modlitwy. Można oczywiście przystępować do obiadu. Można przystępować do próby konsumpcji przodka w pewnych kulturach pierwotnych. Nie o to chodziło Stachurze. Stachurze chodzi o to, że szuka jego bohater ludzi, którzy są w stanie przebywać w twórczym skupieniu – w takim stanie twórczym, który Stachurze wydawał się jedyną receptą na w miarę bezpieczne przebywanie życia na ziemi, kiedy się jest osobą nad-, nad-, nadwrażliwą.”

„A w innym poemacie pt. Missa pagana Stachura powołuje pewne kategorie moralne, które jego zdaniem mogą światu pomóc, bo Missa pagana jest wymyślona po to, żeby uratować świat. Dokładnie. Nic mniej, nic więcej. I te kategorie zawarł w części Mszy poganina pt. Komunia.”

„Jest taki poemat, który się nazywa Dużo ognia, on dosyć sławny jest. Bohater Stachury ma tam takie wybujałe ego, wybujałe ja. Czuje to ego, że nie ma nikogo podobnego w świecie do niego samego, więc prowadzi intensywny dialog ze samym sobą. Ego rozmawia generalnie z alter ego. Mówi się tam dużo o wędrówce, ale jest to raczej wędrówka w głąb siebie, w głąb po dróżce samo-się-poznania. Tak to wygląda i w tym samo-się-poznawaniu i w tym stanie tworzenia, w który Stachura się wprawia, ten człowiek się spala, stąd tego ognia tak dużo. Sam poemat zwraca uwagę na pewien zabieg, który się nikomu wcześniej nie udał, a mianowicie na połączenie stylu kolokwialnego i stylu wysokiego, retorycznego. Osiągnął tutaj autor efekt „retoryki intymnej” przez nawiązanie do Starego Testamentu i do kolokwialnej mowy. Jest to niezwykłe osiągnięcie w polszczyźnie. Państwo zwróćcie uwagę też na sposób użycia czasownika w tekście, który teraz będzie.”

„W innym poemacie pt. Po ogrodzie niech hula szarańcza Stachura skorzystał z pewnego pomysłu, jaki podpatrzył u amerykańskich poetów drogi, u tzw. beatników, gdzie podmiot mówiący wędruje po świecie i opowiada te elementy pejzażu i te spotykane zdarzenia, które budują mu jego historię wewnętrzną, pewną mitologię. Więc zauważa dookolny świat, ale bohaterem tego poematu Stachury, takim fizycznym jest polska prowincja i to bliska nam Lubelakom, bo rzeczy się dzieją też w okolicach naszych. Bohater liryczny powołuje też swoich innych bohaterów – takich, u których podejrzewa, że osiągnęli ten stan doskonałości, czy to też poprzez postradanie rozumu, tak jak Witek Różański – jako tzw. Dziecię Boże, czy też poprzez postać Szaleńca Bożego, jakim się jawi Ryszard Milczewski Bruno. Chodzi cały czas o takie szukanie sposobu na przeżycie życia godnie i żeby temu światu pomóc… Czarno na białym… fragment poematu Po ogrodzie hula szarańcza.

„Istnieje taka perspektywa (również dla Edwarda Stachury piszącego pewien poemat), że całe zło świata można zawrzeć w słowie „schemat”, a jednostka, zwłaszcza ta wybitna, jest sama jedna i bezradna wobec „owegoż schematu”, wobec drylu, wobec porządku takiego wszechogarniającego. Jest pytanie pewne tutaj: kto za tym się kryje… Pytanie filozoficzne, egzystencjalne i teologiczne, krótko mówiąc. Nie będziemy rozwiązań poddawać, natomiast chcę zwrócić państwa uwagę, że przy pomocy inwektywy, wyszukanej inwektywy, też można rozmawiać na poważne tematy. Że ironia, drwina, kpina i zwykły humor były Stachurze jako twórcy nieobce. Kropka nad ypsylonem”.

„Edward Stachura czasami wypowiadał się prywatnie na tematy związane z twórczością. Kiedyś mówił tak do swoich przyjaciół m.in. do Janusza Kuklińskiego, który jest na sali, że wszystko, co zostało napisane na świecie bez świadomości, że śmierć istnieje, jest nic nie warte. Warte jest tylko to, co gdzieś tam z tyłu głowy stale zakłada istnienie śmierci. W literaturze warte jest. Jedna pieśń pt. Wiara z poematu Dużo ognia”.

„Chcemy państwa jakoś zachęcić do lektury Stachury, łatwiej się wtedy porozumiewać. Ja wysłałem państwu tylko kilka sygnałów, że, no, jest nad czym podumać, gdy Stachura pisze, a się go czyta, a nie tylko słucha. Po to śpiewamy, żeby zwrócić uwagę, że ten człowiek pisał. Ale nie tylko piosenki na miłość Pana Boga Najwyższego! „O Zjawo Realna”!, „O Widoku Nad Widoki”! To są wszystko nazwy Pana Boga wymyślone przez Stachurę. W piosenkach to tam jest bardzo mało filozofii Stachury. A ona jest niezwykle interesująca. Naprawdę. Godzi się to powiedzieć w urodziny 75. Mistrza, który był nie tylko poetą, nie tylko pisarzem, nie tylko śpiewakiem swoich pieśni, nie tylko trubadurem. On przekraczał to wszystko, mówi się, że przekroczył literaturę. Tak – przekroczył, żył gdzieś bardzo daleko, bardzo dalej. Był pożyteczny dla wielu innych dziedzin życia, dziedzin nauki. Tak mądrzy ludzie piszą. Między innymi pan Jarosław Markiewicz we wspaniałym artykule… Wprowadzenie do … i tutaj długi barokowy tytuł następuje.”

„Mam ochotę podroczyć się intelektualnie z tym takim nurtem publicystycznym, który nie dość, że jest rachityczny i zamierający, myślę o krytyce muzycznej, krytyce dotyczącej piosenki, który na dobrą sprawę nie istnieje. Dziennikarze radiowi mają zasznurowane buzie, bo wszystko, co mówią, może być posądzone o reklamę. Ci którzy piszą, piszą o tym, czy był czad na koncercie, czy czadu mianowicie nie było. Nie wiedzą, że czad akurat zależy od siły aparatury, a nie od tego, co wydziela zespół… No więc pojawił się niepokojący artykuł mianowicie, że Stachura śpiewany do tej pory był „zaharcerzony” – cytuję słowo. No, i takie zdania można wypowiadać tylko z niewiedzy, więc chciałbym chociaż państwa powołać na świadków i troszeczkę wiedzy opublikować. Faktem jest, że piosenki Edwarda Stachury śpiewało około 30 tys. osób zawodowo, czyli biorąc za to pieniądze. Taka jest prawda, ale nie tylko. Nurt śpiewania z gitarą można jakoś od biedy zakwalifikować jako nurt harcerski, ale przecież ja nie śpiewałem tego 35 lat temu na sposób harcerski, tylko raczej na sposób operowy. Roman Ziemlański jest fantastycznym muzykiem klasycznym, komponował do Missa pagana. Czesława Niemena trudno o harcerstwo posądzać w złym sensie, Missa paganę opracowywał był, choć nie ujrzało to światła dziennego. Jerzy Satanowski chyba więcej niż połowę songów też skomponował. Niektóre ujrzały światło dzienne, niektóre nie. Pewien kompozytor z Łodzi życiem przypłacił ciężką pracę nad Missa pagana, ale nie pamiętam, czy doszło do premiery w filharmonii. Robert Stanilewicz, znany wam dziennikarz gospodarczy, wtenczas gitarzysta klasyczny tam studiujący, donosił mi na bieżąco, jak postępują prace, bo brał w tym udział. Zespół Rybie Łości, zespół rockowy z Torunia, grał Missa pagana na sposób rockowy. Wtedy pisano właśnie, krytycy, wtedy jeszcze było trochę krytyki za komuny. Nie wiem skąd się brała, ale niektórzy mieli fajne powiedzonka np. o zespole Rybie Łości, wystąpił na „Stachuriadzie” i krytyk pisze: „Ja rozumiem śledzia w śmietanie, ale żeby zaraz w bitej, prawda”. Nie przypominam też sobie, żebyśmy od siedmiu lat wypuścili chociaż jedną nutę harcerską w złym tego słowa znaczeniu. Anna Chodakowska dotknęła bardzo mocno poematu Missa pagana, ale to Roman Ziemlański komponował. Natomiast jest tam przez nią użyty też fragment Oto – w jej programie.

Przychodzimy z nieśmiałą nadzieją, że rozpocznie się w Polsce prawdziwa dyskusja na temat tego, co Stachura rzeczywiście wnosi jako artysta, czyli ktoś więcej niż tylko pisarz i poeta. Co wnosi w nasze życie jako ten, który wnosi coś do języka. To jeszcze nie zostało opisane dobitnie. Polonistyka się jeszcze tym niespecjalnie zajęła, jeszcze przy Teofilu Lenartowiczu polonistyka tkwi. Moi koledzy, z mojego roku polonistyki wszyscy się doktoryzują ze Słowackiego. Odkryli Słowackiego, słuchajcie! No nie ma biedy, no! Kiedyś dojdą do Stachury, ale można to przyspieszyć i my tak staramy się trochę prowokować tę dyskusję. Naprawdę Stachura zrobił nieprawdopodobnie wiele np. pisał w bezokolicznikach. Wtedy felietoniści mu mówili, pisali o nim, że pisze językiem Kalego, a to guzik prawda. Stachura przyjechał do Polski, nauczył się języka polskiego – jego pierwszym językiem był francuski. I nagle zobaczył, jaki to piękny język ten polski. Ile ma możliwości. Pisał w bezokolicznikach, ponieważ to po łacinie jest „infinitivus”, co znaczy „nieskończony”, a Stachurze chodziło o nieskończoność, o wieczność, o wejście do wieczności, więc starał się dostosować formy gramatyczne do idei, jakie sobie założył. Nikt wcześniej na to nie wpadł. Albo np. stosunek do zaimka zwrotnego „się” zrobienie z tego „pana się”… Nikt na to wcześniej nie wpadł. Albo do zaimka „to”. Wszystkie: „Przystępuję do ciebie, bo chciałbym jeszcze rzecz bardzo jak feniks napisać”. Albo: „Wszystki to jest splendor: móc i mieć prawo: do siebie uśmiechnąć się”. To są przecież zdania jak gwoździe z krzyża Jezusowego, bardzo wyraźne. Specjalnie tak robione, żeby pokazać światu, jak polszczyznę można modelować. Dzisiaj śpiewaliśmy kawałek utworu prozatorskiego Się – jest tam jedno zdanie: „Się szło…” Widzieliście, ile razy można to samo zdanie powiedzieć i jak to coraz inaczej znaczy, jak bardzo język polski jest językiem pozycyjnym. Mówi się, że angielski jest pozycyjny, to prawda, ale polski też i w zależności od kolejności tych słów nagle zmienia się światło, a z tym znaczenie i Stachura to wszystko pokazuje.”

Liczę, tak samo jak zespół Federacja, że ta wypowiedź Jana Kondraka na temat twórczości sprowokuje do polemiki i większej wypowiedzi w formie książkowej. Zapraszam na stronę Polskiego Radia też do obejrzenia koncertu, który zarejestrowany został w formie video, gdzie widać i słychać, jak zespół radzi sobie z poematami Stachury:

http://www.polskieradio.pl/9/200/Artykul/672901,Koncert-Stachura-Poematy-(wideo)

Pozwolę sobie w tym miejscu na małe wspomnienie, które może pozwoli sprostować, iż zespół jeszcze wcześniej rozpoczął swoją pracę nad poematami Edwarda Stachury. Pamiętam jak dziś, że był to czerwiec 2006 roku, kiedy to przyjechałem z Poznania do Warszawy na tzw. „Mironalia”, aby na spotkaniu poświęconym Edwardowi Stachurze wspomnieć o jego przyjacielu Wincentym Różańskim, który był bohaterem poematu Po ogrodzie niech hula szarańcza i powieści Cała jaskrawość, a wtedy jeszcze żył, mimo dużych problemów zdrowotnych. W takich oto okolicznościach poznałem Jana Kondraka i pierwszy raz usłyszałem śpiewane poematy Stachury. Federacja występowała wtedy w mniejszym składzie bez perkusji i gitary elektrycznej. Poprosiłem wtedy Jana Kondraka, aby przysłał mi płytę z tymi nagraniami i otrzymałem koncert zarejestrowany w Hadesie 5 listopada 2004 roku, bez obróbki studyjnej, co oznacza, że pracę nad poematami zespół rozpoczął nie siedem, a osiem lat temu. Ale mniejsza o daty. Ważne, że powstaje studyjna płyta z dodatkowymi instrumentami, przez co brzmienie nadaje siłę słowu śpiewanemu, podkreślając jego ważność.

Szukałem i znalazłem w sieci elektronicznych informacji ten długi barokowy tytuł, który w całości brzmi Wprowadzenie do ekstatycznego życia i cierpienia Edwarda Stachury, a także próba teorii tak zwanego obłędu i tak zwanej śmierci. Postanowiłem też potwierdzić słowa Jana Kondraka, o tym, iż Edward Stachura przekroczył literaturę. Znalazłem u siebie artykuł Wincentego Różańskiego o Stachurze pt. Był tym, który poszedł do końca opublikowany w piśmie „Integracje”, Cz. VIII, Warszawa, marzec 1983 r. W nim Witek Różański wspomina:

„Był to człowiek niezwykle dumny, tkliwy, obdarzony poczuciem humoru, a zarazem nie wolny od smutku, zadumy; prostolinijny i zdecydowany na wszystko, co stanowiło drogę literacką stopioną z życiem. Mówił mi, że pójdzie w literaturze do końca. Uważał, że życie i literatura to jedno. Był z tych, którzy rodzili się i umierali i tym, któremu to było za mało. Pisał mi, że pójdzie na całego; było to w okresie pisania Całej Jaskrawości. Pisał o śmierci jako o „zupełnej wariatce”. Był po stronie życia, ale w szczególnych chwilach tęsknił za lepszym światem.”

W tym miejscu warto przytoczyć słowa Brodzińskiego: „Literatura każdego narodu jest jego moralnym bytem, bezpieczną w swoich granicach, żadnemu zniszczeniu niepodległą” i warto dodać do tych słów, nie podlega zniszczeniu jeśli sami pragniemy ją poznawać i chronić przed zapomnieniem.

Krzysztof Wiśniewski

Warszawa, 20 IX 2012 roku

 

 

{gal}federacja2012{/gal}

fot. K. Wiśniewski.

Poniżej publikujemy zbiór slajdów, przygotowanych przez Samotnego Włóczykija (pomysł + zdjęcia) oraz Artura Nowińskiego (montaż + edycja dźwięku).

Dziki Zachód - Bieszczady

W pokazie wykorzystano utwory:
- Stare Dobre Małżeństwo - "Pożegnanie"
- Jerzy Michotek - "Stary cowboy"
- Tadeusz Woźniakowski - "Ballada bieszczadzka"
- Zespół Adama Drąga "Jesień w górach"
Film zawiera również: ryk godowy jelenia (6:47-8:24). Na zdjęciach również: tropy niedźwiedzia, ślady pobytu bobrów, pasące się żubry na prerii.

Las, skały i woda. Zalew Soliński

Jest to pokaz slajdów o wschodnim brzegu Zalewu Solińskiego. Można tu zobaczyć dzikie krajobrazy nadbrzeżne oraz zdjęcia zakapiorów bieszczadzkich i bieszczadników/ ślady po nich. Samotny Włóczykij odwiedził to miejsce, by spotkać się z człowiekiem, który w proteście przeciwko konsumpcjonizmowi wyjechał w Bieszczady wraz z koniem, by żyć na dziko. Muzyka:
-Ennio Morricone Il luono, il brutto, il cattivo (L'estasi dell' Oro) - muzyka z westernu "Dobry, zły i brzydki"
-Elżbieta Adamiak "Jesienna Zaduma"
-Wykonawca nieznany "Wędrowiec"
-Roman Roczeń "Cowboy"
-Stare Dobre Małżeństwo "Bieszczadzkie Anioły"

Jesień w Caryńskiem

Podkład muzyczny stanowi piosenka "Pocztówka z Beskidu" w wykonaniu zespołu Wołosatki. Pokaz slajdów o terenie dawnej wsi Caryńskie w Bieszczadach.

Strona 1 z 15

       Dziękujemy Rodzinie Edwarda Stachury za zgodę na wykorzystanie wizerunku i fragmentów twórczości Poety.

     Zapraszamy do wirtualnego zwiedzania domu rodzinnego Edwarda Stachury

     TV Stachuriada to nasz kanał telewizyjny na You Tube. Zapraszamy do oglądania i subskrybowania.

 ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY

     Stachuriada.pl cały czas jest na etapie tworzenia (nie wiadomo, czy ten proces zostanie kiedykolwiek zakończony). Co więcej, w żadnym wypadku nie jest tworem zamkniętym na pomoc z zewnątrz, szerszą współpracę, czy drobne uwagi nie tylko od znawców tematu, bo każdy zainteresowany Edwardem Stachurą jest mile widziany. Chodzi przede wszystkim o to, by znalazło się tutaj jak najwięcej informacji, które chcielibyście tutaj widzieć, a także te, o których chcielibyście powiedzieć innym (począwszy od imprez, koncertów w waszej okolicy, skończywszy na własnych przemyśleniach, artykułach, sugestiach odnośnie technicznej strony Stachuriady). Nasze skromne grono redakcyjne z chęcią przyjmie nowych, stałych współpracowników. Zapraszamy również do udzielania się na  FORUM , albo do bezpośredniego kontaktu z nami poprzez KONTAKT e-mailowy.